40
Nie tak wyobrażał sobie swój koniec. Mimo wszystko czuł względną ulgę, że zdołał się wydostać z Paryża i przenieść jak najdalej tylko mógł. Trafiło na Konstantynopol. Miejsce jak każde inne. Wszystko było lepsze od Paryża. Pokładał nadzieję w tym, że w końcu zapomni, wyrzuci z pamięci bolesne wspomnienia. Myślał, że opuszczenie Francji w czymś pomoże. Nie musiał teraz przecie patrzeć na te wszystkie chodniki, po których Juliusz stąpał, na kawiarnie, w których pewno bywał; nie musiał się obawiać, że zabłądzi między uliczkami i trafi przypadkowo na dwór, który do Słowackiego należał. Miał w sobie teraz tylko gorycz. Od śmierci jego ukochanego minęło sześć długich, przerażająco przykrych, przygnębiających lat. Każdy z dni był niemiłosiernie rozwleczony i do głębi nasiąknięty wspomnieniami, których jedynym tematem był Słowacki. Adam chciał jakoś jego widmo w swym życiu zagłuszyć. Zgasić jego płomień. Zajął się polityką, która stanowiła jeno przykrywkę dla jego pełnej wyrzutów sumienia dus...