36

Tę datę miał Zygmunt zapamiętać na długo. Trzeci kwietnia 1849 roku. Jak każdego ranka zwlekł się ze swojego łóżka i skierował w stronę sypialni Słowackiego. Kiedyś razem, na jednym łożu sypiali, ale teraz wolał Krasiński swego kochanka nie niepokoić, skoro taki słaby i w chorobie brodzący. Zapukał do drzwi i nacisnął klamkę, nie czekając na pozwolenie. Juliusz był inny. Uśmiechnięty. Miał na dłoniach rękawiczki, których Zygmunt nigdy wcześniej u niego nie widział. Atłasowe, w kolorze jadeitu... A w oczach miał taką błogość, że drugi poeta przez ułamek sekundy myślał, iż jeszcze może być dobrze. Ale prędko jego chwilową ulgę Julek zniszczył, mówiąc:

-To dziś. 

Nie musiał niczego dodawać, blondyn domyślił się wszystkiego. Poczuł się jak biedny Syzyf, który wtoczyć próbuje kamień na górę, tyle że tym razem ów kamień zsunął się na niego, miażdżąc mu wszystkie kości, odcinając dopływ powietrza, ściskając serce i całe jego ciało rozrywając wpół. Chyba nic gorszego nie było mu w życiu dane usłyszeć niż to, co przed chwilą opuściło usta Słowackiego.

-Nie...- jęknął i upadł na kolana tuż przy łóżku Ukraińca. Już się nie wahał ani nie zastanawiał zbyt wiele. Chwycił dłoń Słowackiego w swoją, nie przejmując się ani trochę tym, czy mu ten gest faktycznie jakiego bólu przysporzy. Splótł mocno ich palce.

-Nie rób mi tego! Ani się waż!- krzyknął, zagrzmiał raczej, a łzy ciekły mu po policzkach. Pojawiły się zupełnie niespodziewanie, Krasiński nawet nie poczuł, że się w nim wzbierają i do ukazania światu przygotowują. Żałował, że takich sił nie posiada, by czas choć troszkę spowolnić. Lepiej mógłby ich ostatnie sekundy spożytkować... Czy o zbyt wiele prosił? Zadrżał na całym ciele, oddech zaklinował mu się w gardle. Dlaczego musiał kochać osobę, która tak szybko go miała opuścić i samemu sobie na tym okrutnym, ziemski padole pozostawić?

-Dziękuję ci za wszystko, co dla mnie...- Słowacki urwał na chwilkę, zbierając siły.- Zrobiłeś. Jesteś dobrym człowiekiem. Najlepszym. Z pewnością lepiej ci będzie beze mnie... Zasługujesz...

-Nie!- przerwał Zygmunt i przyciągnął bliżej trzymaną dłoń umierającego kochanka. Nie chciał tego słuchać, każde ze słów jego ukochanego raniło go w uszy i serce. Jego słowa poruszyły. Odciskały się piętnem na rozdygotanym Zygmuncie. Juliusz kontynuował mimo wyraźnego zakazu.

-Zasługujesz na szczęście... Przy mnie go wiele nie zaznałeś...może nawet...w ogóle- zaniósł się kaszlem, a drgawki szarpnęły jego ciałem.- Przepraszam cię. Byłem niesprawiedliwy i teraz ponoszę za to karę...

Krasiński ucałował trzymaną przez siebie dłoń bruneta, ale nie odpowiedział. Nie czuł się pokrzywdzony w żaden sposób. Kochał Juliusza i nic nie było w stanie tego zmienić. Nie chciał marnować cennych sekund na tłumaczenie, że niczego naprawdę nie żałuje i niczego mu za złe nie ma. Wolał po stokroć milczeć, niźli sumować teraz ich wspólne życie. Nagle Słowacki w bok spojrzał i długo się nie ruszał. Zygmunt zastygł w oczekiwaniu. Nie miał pojęcia, co Ukrainiec takiego w kącie pokoju wypatrzył. Ale może to lepiej... Bowiem Juliusz na Ludwika spoglądał, który zjawił się już po raz ostatni.

-Jesteś gotów?- spytał duch, uśmiechając się łagodnie i zachęcająco. Julek skinął tylko głową. Nie bał się. Chłód, jaki go ogarnął, był teraz miły, kojący jego obolałe ciało. Było pięknie. Juliusz nie mógł przestać wgapiać się w uśmiech Ludwika i postanowił mu teraz wszystkie krzywdy wybaczyć. To, że nakłonił do odejścia od Mickiewicza, to, że samego Adama opętał i zmusił do wyrządzenia Słowackiemu krzywdy. Przecież to był Ludwik. Jego dawna miłość. Julek wiedział, że prawa takiego nie ma, by się o cokolwiek na Spitznagela gniewać. Ludwik był przy nim w trudnym momencie jego życia, kiedy to omamiony niezwykłym czarem Mickiewicza nie potrafił docenić dobroci i czułości innych ludzi. A Zygmunt? Umierający poeta wziął głęboki oddech. Zygmunt tak samo jak Ludwik za życia wspierał go i znosił cierpliwie fakt, że jego uczucie nigdy nie zostanie odwzajemnione. Jak trudnym przedsięwzięciem to było, mógł sobie Słowacki tylko wyobrażać. Zaczął żałować sposobu, w jaki przez lata traktował Krasińskiego, ale zdał sobie z tego sprawę dopiero teraz, a więc stanowczo za późno... Krasiński pękał, słyszał szczęki swych kości, czuł, jak serce mu się skręca, jak krew rozpiera żyły i je dziurawi, rozlewając się po wszystkich jego wnętrznościach. Oddech mu wysechł i drapał w gardło. A łzy podtapiały oczy.

-Julek...- jęknął cichutko. Nie chciał tak tego kończyć, przecie mogło im być tak dobrze. Istniała chyba szansa na to, by Słowacki przekonał się do Krasińskiego i zapalił w sobie choć krztynę miłości do niego... Nawet jeśli nie, to przecie zbyt młodo umierał. Niech już będzie z Mickiewiczem, albo z samym choćby carem! Byleby jeszcze nie odchodził! Świat wirował wokół Zygmunta, pragnął coś zrobić, zatrzymać odpływającą duszę Ukraińca, drżały mu dłonie, chcące jaki ruch wykonać, zacząć działać... Chaos. Wszędy tylko chaos. Szumiało blondynowi w głowie. Zdawało mu się, że jakieś krzyki rozsadzają go od środka, jakoby dusze wszystkich zmarłych zamieszkały w jego wnętrzu i wypluwały skargi na świat...a może to były jego własne myśli? Jednego był pewien. Działa się niesprawiedliwość. Julek na śmierć nie zasługiwał, zbyt młody był, zbyt słodki... Taki talent odchodził, pozostawiając po sobie stanowczo za mało dowodów na istnienie. Niedoceniany. Wyśmiewany. Lekceważony. Odtrącany. Krzywdzony...

-Julek...- powtórzył, wyciągnął przed siebie trzęsącą się jak proporzec na wietrze dłoń i potrząsnął nią ramię Słowackiego. Ten nie reagował. Zygmunt czuł zimno pod palcami, kłujące, lodowate wrażenie. Julek był chłodny jak kamienny posąg. Z oczu zniknęło mu to coś, co tam zawsze mieszkało, ta cudna iskra, która żarzyła się za każdym razem, kiedy mu się w oczy zaglądało i pozwalało się im pochłonąć, pożreć i wypluć.

-Nie wygłupiaj się...- łkał, ściskając jego ramię. Coś musiał go zatrzymać... Zygmunt patrzył na jego nieruchome już ciało i wpół przymknięte powieki. Dusza musiała się unosić tuż obok. Więc było możliwym, by ją na powrót w ciele umieścić... Potrząsnął nim jeszcze raz.

-Cholera, Słowacki- wydukał.- Nie zrobisz mi tego, to jeszcze nie pora...

Przestał myśleć racjonalnie. Przyjmował każdy swój pomysł, byleby Julka jakoś wskrzesić. Istniało przecież coś, co było dla Słowackiego warte walki o dalsze życie. Adam Mickiewicz. Zygmunt nie tracił więcej czasu na tłumaczenie sobie, że to niesprawiedliwe, że sam chciałby tak ważnym być dla Ukraińca, jak tamten poeta. Chwilę kręcił się w koło, musiał się opanować, poukładać myśli. Szybko, tak powinien działać. Rzucił się pędem w stronę schodów, niemalże zleciał z nich, jakimiś anielskimi skrzydłami wspomagany. Dotarł kilkoma susami do szafy, wyszarpnął z niej pierwsze, co tam dostrzegł. Płaszcz. Wybiegł z dworku i już w ruchu będąc, przywdział płaszcz. Postój dorożek nie był daleko, ale każdy jego krok, zamiast przybliżać do celu, zdawał się go odsuwać. Łzy przysłaniały widok. Wreszcie, po szaleńczym wysiłku, dotarł do dorożki, wysapał adres... Skąd go znał? Nieważne. Nie zawracał sobie teraz głowy takimi fraszkami. Nawet promienie słońca, które zwykle mu ciążyły i sadziły ziarna bólu w jego chorych oczach, nie były teraz problemem. Ponaglał woźnicę, bo patrząc przez szybę na zewnątrz, myślał, że wleką się niesamowicie. Już się z miejsca podrywał, pragnąc osiągnąć cel swej nagłej podróży jak najszybciej. Nawet sekunda zwłoki nie była dopuszczalna. Nareszcie. Wyfrunął z dorożki, rzucił pieniędzmi w woźnicę, nie czekając reszty i pobiegł przed siebie. Pominął pukanie i sam sobie drzwi otworzył. Nie czas na konwenanse.

-Mickiewicz!- wrzasnął od progu, rozglądając się na wszystkie strony. Kroki słyszał, ale lekkie, prędkie... Ciemnowłosa kobieta zjawiła się obok, z oburzeniem wymalowanym na twarzy. Obejrzała Krasińskiego z góry na dół. Nerwowo poprawiła opadający na czoło kosmyk włosów i syknęła donośnie.

-Kimże pan jest i czemu gwałtem wtargnął do mego domu?- brzmiała jak dyktator, jak car. Oskarżycielsko mierzyła wzrokiem Zygmunta, założyła grymas ogromnego niezadowolenia i czekała, aż Krasiński wyrzuci w końcu coś z siebie.

-Gdzie Mickiewicz?!- wydusił, wciąż oglądając każdy kąt domostwa.

-Pan z Koła Sprawy Bożej?

-Gdzie jest Mickiewicz!- głośniej krzyknął. Nie mógł pojąć, czemu kobieta tak mu utrudnia. Przecie o życie Słowackiego toczyła się gra, Adam był mu potrzebny i to zaraz! A przez nią umykały mu cenne sekundy...

-Jaką pan ma do męża sprawę?

-Słuchaj, kurwo...- podszedł bliżej, pogroził jej palcem i ściągnął brwi. Zaskoczona Celina odsunęła się o krok, potem o jeszcze jeden i opatuliła własnymi ramionami, zapewniając sobie złudzenie większego bezpieczeństwa.

-Zapytam ostatni raz. Jeśli mi natychmiast nie odpowiesz, wyrwę ci te kłaki z głowy i wepchnę do mordy, żebyś się udławiła i sczezła... A teraz. Gdzie jest ta niemota Mickiewicz?

Celina przełknęła ślinę. Miała złe przeczucia, bardzo złe. Czyżby ten człowiek, ten kundel, który w tak przebrzydły sposób odnosi się do niej w jej własnym domu, miał jaki związek z listem, który tak skrzętnie przed swym mężem kryła? Tak czy siak, nie powinna ryzykować. Mężczyzna był na tyle rozjuszony, że pewno gotowy swe groźby spełnić.

-Za domem, przy drewutni- wyszeptała przerażona. Krasiński już się do niej nie odezwał. Natychmiast odwrócił się i wyszedł drzwiami, które sobie przed momentem sam otworzył. Pędem obszedł dom, wiedziony głośniejszym stukotem, który rozpoznał natychmiast. Ktoś ciosał drewno. Kiedy już na miejsce przez Celinę wyznaczone dotarł, jego oczom ukazały się sterty drewna, setki, tysiące kawałków, pieńki, bale, belki, karcze... Unosiły się wysoko, tworząc niezmierzone góry drewna, jakby je kto od setek lat rąbał. Po środku monumentalnej budowli z ciosanego drewna, w samiutkim środku tego drewnianego Partenonu, stał Adam z siekierą w ręku. Wziął zamach i uderzył o następne drewienko, które sobie uprzednio ustawił na ściętym pniu. Teraz rozpadło się na dwa kawałki, poddając się niesamowitej sile Mickiewicza i jego siekiery. Starszy poeta odrzucił oba kawałki na najbliższą stertę.

-Przestań natychmiast!- rozkazał Zygmunt. Adam zastygł. Nie odwrócił się do niego od razu. Krasiński zgadł, że Adam zwariował. Od jak dawna musiał się w drwala bawić, by stworzyć tak gigantycznych rozmiarów mur, czy górę, cokolwiek to było... I domyślił się, co było tego powodem. A raczej kto. Zawsze przecie chodziło o to samo. O Juliusza. Nie pomylił się i tym razem. Litwin wreszcie odwrócił głowę i zawiesił parę oczu pełnych obłędu na postaci Zygmunta. Cisza była dziwną odmianą po tygodniach huku, który z siebie siekiera przy każdym uderzeniu wydawała. Nagle Krasiński nie mógł z siebie ani pół słówka wydusić. Brakło mu odwagi. Adam przecie był nieobliczalny... Litwin wyprostował się i zbliżył się o krok. Wciąż parę metrów ich dzieliło, ale jego gest miał być niemą do rozmowy zachętą. Szkoda tylko, że cały czas palce zaciskał na trzonku siekiery, co blondynowi nie ułatwiało zadania ani śmiałości nie dodawało... Otrząsnął się. Przecie dusza Słowackiego...

-Musisz pojechać ze mną- wysupłał jakoś. Mickiewicz milczał. Cierpliwie czekał na nakreślenie sytuacji, która to go do ruchu miała zmusić. Cóż to za sprawa, skoro sam Krasiński się do niego pofatygował?

-Juliusz...- wymówił z takim smutkiem, że Adama rozbolała głowa.- Juliusz...- powtórzył Zygmunt, a głos mu zadrżał niebezpiecznie, sprawiając, że zabrzmiał płaczliwie.

-Co z nim- warknął zniecierpliwiony Litwin. Mocniej oplótł palcami trzon siekiery. Musiało stać się co złego, że jego przeciwnik w zdobywaniu Juliuszowych względów zjawił się tu i Słowackiego imię powtórzył już dwukrotnie.

-Juliusz nie żyje- jęknął. Kolana się pod nim gięły. Dopiero gdy to powiedział na głos, zrozumiał, że już żaden cud, żaden czar, żadne zaklęcie, ani nawet obecność Mickiewicza nie pomoże. To był koniec. Słowacki zniknął. Rozległ się szczęk. Siekiera Adama wyślizgnęła mu się z dłoni. Chwiał się lekko na boki, a wzrok utkwił gdzieś w trawie. Dłoń samoistnie powędrowała w miejsce, gdzie powinno być jego serce. Ale czy teraz było? Nie czuł go, nie słyszał... Ktoś mu je wyrwał...Juliusz... odebrał siłą, zabrał ze sobą do krainy umarłych... Mickiewicz wiedział, że już go nigdy nie odzyska.

















Popularne posty

1