39

Rzędy równych, starannie zapisanych liter kłuły go w oczy. Nawet gdyby mu Krasiński nie zdradził, że list ten Juliusz do niego napisał, to i tak poznałby bez problemu. Widział już wcześniej pismo Słowackiego, kiedy to bez pytania najmniejszego o zgodę zabrał się za czytanie jego do Kordiana notatek. Może słowa na trzymanej przez niego kartce różniły się nieco od tych, które widział w jego rękopisach jeszcze w Szwajcarii. Ale tylko dla tego, że te tutaj były jakby podarte, zniekształcone nieco. Nic dziwnego, przecie Słowacki pisząc list, był już umierający. Pewno ledwo zdołał pióro w dłoni utrzymać, nie mówiąc już o skupianiu się na ozdobnym i typowym dla niego charakterze pisma. Tak czy siak, Adam poznałby rękę Juliusza wszędzie. Już sam widok zdań, nad którymi się pochylał, przyprawił Mickiewicza o dreszcz. Wyobrażał sobie jak Ukrainiec cierpieć musiał, zmuszając już odmawiające mu posłuszeństwa palce do zaciskania się na piórze. Usiadł na podłodze tuż obok lowboya, z którego ów list wyciągnął. Panika objawiła się w trzęsących się dłoniach i łzach, które wreszcie zgromadziły się pod jego powiekami, tak jak tego chciał. Czuł, że znajduje się przed jednym z najtrudniejszych w całym swym marnym życiu zadań. Ale powinien się zapoznać z listem, zrobić to dla Juliusza. Oparł się plecami o ścianę i zaczął czytać.







Adamie

Adasiu

Zawsze chciałem zwrócić się do Ciebie w taki sposób. Pragnąłem bardzo znaleźć się w okolicznościach odpowiednich temu, by móc Twe imię zdrabniać. W ten sposób miałem Ci oświadczyć, jak słodki memu sercu byłeś. Już we wstępie proszę, byś list spalił, jak tylko czytać skończysz lub nie zechcesz w ogóle się z jego treścią zapoznać. Znaleźć się tu może zbyt wiele rzeczy, o których być może wolałbyś nie wiedzieć.

Zgaduję, że dosyć miałeś mych rozterek, związanych z twymi "Dziadami". I wiedz, że może faktycznie przesadziłem z ich osądem. Mój ojczym był szlachetnym człowiekiem i pewny jestem, że nigdy nie stanąłby przeciwko dobru ojczyzny. Przyznam Ci rację i zgodzę się, że mogłeś pomyśleć, iż doktor Bécu i Nowosilcow byli w na tyle dobrych stosunkach, że możnaby ich o współpracę posądzać. Co oczywiście nie było z prawdą zgodne. Ale zostawmy tę sprawę, zbyt wiele lat mięło, by ciągle na nowo się w niej zagłębiać. Coś innego mnie trapi. Myślę o panu Śniadeckim, który Cię wyśmiał i do czego i mój ojczym się przyczynił. Za to przepraszam i przepraszać jeszcze w tym liście będę nie raz. Często się zastanawiałem, jak by teraz nasze życie wyglądało, gdyby pan Jan Śniadecki zdołał swój język przed tak niesprawiedliwą oceną Twej twórczości powstrzymać. Pewno przez wiele jeszcze lat byłbyś gościem w naszym domu, może połączyłoby nas coś, czego nawet lękam się teraz nazywać. Leżelibyśmy w tej chwili obok siebie i szeptali; Ty szelmowsko uśmiechnięty, a ja w pełni zdrowy. I to jest moment, w którym do czegoś przyznać się muszę. Kiedyś zasugerowałeś, że możliwym jest, iż na to samo, co serdeczny Twój przyjaciel Stefan Garczyński, choruję. Na gruźlicę. Odparłem wtedy, że o żadnej gruźlicy mowy nie ma. Ale myliłem się. Właśnie gruźlica mnie zmogła, przez nią leżę i piszę tenże list, zamiast po prostu Cię odwiedzić i porozmawiać. Z jednej strony czuję się zażenowany faktem, że dopiero na łożu śmierci zdałem sobie sprawę ze swych licznych błędów. Przecież Cię kocham, po co więc stwarzałem coraz to nowe problemy? Sam siebie nie rozumiem. I za to właśnie przepraszam po raz drugi. A jeśli już wspomniałem o błędach, których tak wiele popełniłem, muszę o tym największym napisać. Może pomyślisz, że przerzucam winę na osoby postronne i chyba będziesz miał rację... Kiedy odwiedziliśmy wspólnie pana Garczyńskiego, który niech teraz spoczywa w pokoju, on ukradkiem wepchnął mi liścik w dłoń. Musisz mi na słowo uwierzyć, ale dał mi w nim do zrozumienia, że nasz związek nie ma najmniejszego sensu, oraz że ty na szczęście o innym charakterze zasługujesz. Że powinieneś się rozwijać, pisać, rodzinę założyć z ( będącą wtedy jeszcze panną) Celiną. Pan Stefan miał w tym rację. Zasługiwałeś na prawdziwe szczęście, z którym kryć byś się nie musiał i mam nadzieję, że pani Celina takie właśnie szczęście Ci zapewniła. Ze mną miałbyś tylko o kilka więcej kłopotów. Ale w tej sprawie jeszcze nie wszystko zostało powiedziane. Uznasz mnie pewnie za wariata. Ale miej na uwadze, że i Ty doznałeś niestety mocy tej osoby. Mowa o Ludwiku Spitznagelu. Jego duch i mnie się ukazał, nie raz zresztą. Tak jak pan Garczyński nalegał, bym Cię w spokoju ostawił. Zrozum, że innego wyboru nie miałem. Gdybyś poczuł to zimno, albo dziwnie namacalną dłoń ducha na swym ramieniu... Ludwik był taki prawdziwy. Zastanawiałem się nawet, czy aby na pewno duchy nie posiadają ciał, bo przy nim niczego już pewnym nie byłem. Kiedy odwiedzał mnie później, czułem jego dotyk. Czułem. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Nie byłem w stanie się mu przeciwstawić. Rozkazał mi Cię opuścić, tak też zrobiłem, choć pękało mi serce. Z tego powodu po raz trzeci Cię przepraszam i błagam o wybaczenie. Z tej rozpaczy nawet chciałem skończyć ze sobą, ale i wtedy Ludwik się ukazał i odwiódł mnie od tego pomysłu. Siłę, by mnie z tak wielkiego żalu wyciągnąć, albo chociaż spróbować, miał tylko jeden człowiek. Pan Krasiński. Pomógł mi bardzo, dlatego chciałbym, abyście topór wojenny zakopali. Oczywiście decyzja do Was należy. Mimo wszystko byłbym spokojniejszy i bez strachu odszedł, wiedząc, że zostaniecie przyjaciółmi. Zygmunt to człowiek o nieprzeciętnie szlachetnym sercu. Zdołał mi wiele wybaczyć. Nawet moje zdrady. Znów muszę wyjawić Ci jedną ze swych tajemnic. Żyłem w takim obłędzie i tęsknocie za Tobą, że sypiałem z kimkolwiek, kto choć odrobinę Ciebie przypominał. Twoje namiastki miały mi niby pomóc, ale zamiast tego więcej tylko bólu przysparzały. Nie przejmowałbym się tym teraz, gdyby ów ból tylko i wyłącznie mnie dotyczył, ale on odbijał się na biednym Zygmuncie. Czego niesamowicie żałuję. Zdradzałem go, okłamywałem... Nie wiedział oczywiście o żadnym pojedynku, ale tego pewno i Ty się domyśliłeś. Przekonałem go podstępem, by przyszedł i chciałem, by mnie zabił. Miałem nadzieję, że to zrobi, gdy Ciebie na miejscu zobaczy i zrozumie, że znów go oszukałem. Nie powiedziałem mu bowiem, że do KSB należałeś. Do tej pory tego nie wie. I nie zdaje sobie sprawy z jeszcze jednej rzeczy. Mówię o tym, co w zemście mi zrobiłeś. W moim własnym mieszkaniu, z którego uprzednio pana Krasińskiego wyrzuciłeś. Nie zdradziłem ani słówka. Zygmunt wie, że zaznałem jakiej krzywdy z Twojej strony, ale pojęcia nie ma, jakiej konkretnie. I niech tak zostanie. Nie mam Ci niczego za złe. Musiałeś się przecie jakoś bronić. Ja raniłem, Ty cierpiałeś. Nawet kiedy pani Celina zaprosiła mnie do Waszego domu, ugościła po ciężkim u Januszkiewicza spotkaniu, ja sprawiłem Ci przykrość. Zauważyłem, że nie byłeś zadowolony, słysząc ,co sądzę o miłości. Po raz czwarty przepraszam. To normalne, że marzyłeś o tym, by się odegrać. Nie winię Cię też za zamach na moje życie, do którego doszło podczas tego wieczornego spotkania w Kole Sprawy Bożej, mojego pierwszego zresztą. Wiem, że nożem Ludwik kierował. Już mi wszystko zdołał wyjaśnić. Jego też za nic nie obwiniam i Ciebie o to samo proszę. Jeśli już masz za nieszczęścia winić, to mnie tylko. Sam się sobie dziwię, że tyle napisać zdołałem. Słabnę, ale mam Ci jeszcze kilka słów do przekazania. Pragnę, byś zapamiętał, że Cię kocham. Właściwie kochałem od zawsze. Odkąd tylko w progach mego dawnego domu w Krzemieńcu się pojawiłeś. Nigdy nie przestałem, nawet gdy tak niedobrze się działo między nami. Nie dbam o to, czy Ty równie silnym uczuciem mnie darzyłeś, czy darzysz dalej... Ważne, że ja w mej miłości do Ciebie jestem stały i niezmienny. Wiesz, że schowałem szkiełko z wybitego przez Ciebie w szale złości okna? Uznasz to może za śmieszne, bądź infantylne. Ale to była jedyna pamiątka po Tobie. Szkiełko zawsze ze sobą zabierałem. Było ze mną w kamienicy u pani Pattey. Było w Rzymie. Było w mieszkaniu w Paryżu i jest tu, w mym dworku. Ale teraz trzymam je razem z prezentem od Ciebie. Z tymi pięknymi rękawiczkami. Nigdy ich nie miałem na dłoniach, oprócz dnia, w którym mi je wręczyłeś i poprosiłeś, bym przymierzył. Bałem się ich. Kojarzyły mi się z tamtym dniem przeklętym... Ale wiedz, że zostawiłem je na specjalną okazję. Na dzień mej śmierci. Chciałbym mieć Cię zawsze przy sobie, dlatego założę tę śliczną parę rękawiczek w odpowiedniej chwili. Czy pisałem już, jak bardzo Cię kocham? Mimo wszystko, cieszę się, że żyłem na świecie obok Ciebie. Nawet jeśli nie mogliśmy być razem. Mam nadzieję, że spełnisz się jako ojciec i mąż; jestem pewien, że Twej rodzinie jest dobrze z Tobą, ponieważ jesteś cudownym człowiekiem. Dobrze, że podjąłem decyzję, by Twej rodziny nie rozbijać, kiedy przyszedłeś do mnie z polecenia pana Towiańskiego. Już było za późno, a ja miałem dość ranienia innych ludzi. Niestety zraniłem dotkliwie Ludwika, Zygmunta, Ciebie... Nie miałem ochoty ranić pani Celiny i Waszych pociech. Lepiej, że będą miały matkę i ojca dla siebie. Za tę jedną decyzję więc Cię nie przeproszę, bo wiem, że była słuszna. Proszę, byś me zdanie w tej sprawie uszanował. I pamiętał, że Cię kocham. Właściwie Ciebie tylko kochałem przez całe swe życie.

Mam jedną, ostatnią już prośbę do Ciebie. Niby napisałem już wszystko, ale jest tyle rzeczy, o których chciałbym Ci prosto w oczy powiedzieć. Albo chociaż usłyszeć, co Ty masz mi do powiedzenia, bo zgaduję, że masz. Może też chcesz mi miłość wyznać, a może wykrzyczeć, jak wielką nienawiścią mnie darzysz. To nieważne. Błagam więc, byś mnie jeszcze przed śmiercią odwiedził. Albo chociaż odpisał na ten list. Nawet jednym słowem. Tyle mi wystarczy, tyle spowoduje, bym zmarł jako człowiek szczęśliwy. Jedno słowo, albo Twój widok. Proszę, byś decyzję szybko podjął, bo niewiele mi czasu zostało i już z dnia na dzień oddech kostuchy bardziej wyraźny i chłodny.

Chcę wierzyć w to, że Twoje życie od teraz będzie spokojne i oczyszczone ze wszelkich problemów. Czego Ci życzę. Nie zapominaj, jak wielkim człowiekiem jesteś, jaki masz talent i dobroć w sercu. Wiem, że jeśli to jest możliwe, to tęsknił będę. Pewno mój duch nie wydostanie się z tego świata, bo będzie mu trudno się z Tobą rozstać. Nie chcę umierać, skoro Ciebie nie mogę zabrać ze sobą. Proszę, dbaj o siebie, żonę i dzieci. Nie zapomnij nigdy, jak bardzo Cię miłuję. Aż napiszę to raz jeszcze, choć wiem, że to i tak stanowczo za mało -

Kocham Cię

Juliusz





Adam zamknął powieki. Nie mógł wprost uwierzyć w to, co przeczytał. A więc Celina. Celina powodem, dla którego nie mógł Juliusza po raz ostatni ucałować i zapewnić o swej miłości. Ani pożegnać się jak należy. Najgorsze w tym wszystkim było, że Juliusz zmarł w przekonaniu, że Mickiewiczowie to szczęśliwa rodzina... Litwin złożył delikatnie list i wsunął na powrót do koperty. Słowacki miał rację. Ze wszystkim. Nawet w sprawie ducha pana Ludwika. Poeta pamiętał doskonale, że sam poczuł materiał jego koszuli, gdy go zjawa z łóżka pewnej nocy wyciągnęła i mówiła do niego... I podobnie jak Słowacki, nie wiedział, co myśleć o tym. Teraz i tak to najmniejszego nie miało znaczenia. Żałował, że nie zdążył go odwiedzić. Co Julek musiał sobie pomyśleć, kiedy umierał, a odpowiedź od Adama nie nadeszła? Samo wyobrażanie sobie tego było zbyt dla Mickiewicza bolesne. Miał ochotę rozszarpać Celinę na strzępy, a potem siebie zabić. Nie mógł jednak tego zrobić. Słowacki sobie tego bowiem nie życzył. Poprosił, by Litwin dbał o siebie i rodzinę, więc to zrobi. Powstrzymał gniew. Był pewien, że nie odzyska swego dawnego życia. Już pogrążał się w smutku, tonął we wspomnieniach o Ukraińcu jak w jakim bagnie, które go pochłaniało i dusiło, zalewało oczy, krępowało ruchy... Kochał Juliusza i nie miał zamiaru przestawać. Już dawno mu wszystko wybaczył,jednocześnie żałując, na co sam był gotowy, kiedy nachodziła go chęć zemsty. Czuł się źle, bardzo źle. Postanowił, że do końca życia nie wybaczy sobie tego, że pozwolił Słowackiemu odejść. Że nie walczył. A przecie mógł i powinien. Teraz sam będzie żył z dnia na dzień i odliczał sekundy do swojego końca. Bez Juliusza nie będzie tak samo. Do tej pory pokrzepiał się myślą, że Juliusz jest tuż obok, w tym samym mieście, że może kiedyś dane im będzie wrócić do siebie. Ale teraz Adamowi odebrano nawet nadzieję i z tym właśnie sobie poradzić nie mógł. Co teraz powinien zrobić? W jaki sposób istnieć, kiedy jedyny powód tego, że nadal zmuszał się do życia, do oddychania, zniknął na zawsze?
















Popularne posty

1