37
Nie
mógł się zmusić. Zbyt bardzo się bał, by jakikolwiek ruch
wykonać. Zygmunt też wydawał się lekko poddenerwowany. Położył
dłoń na klamce, ale jej nie nacisnął. Drzwi pozostawały
zamknięte. Nagle dwóch poetów, dorosłych mężczyzn, lękało się
wkroczyć do dworku i zdać sprawę, że od dziś nic już takie samo
nie będzie. Adam w dalszym ciągu nie rozumiał, co mu umknęło, na
co uwagi nie zwrócił...A przez co teraz musiał się mierzyć z
wiadomością o śmierci Julka...
-Chyba nie dam rady...- mruknął i wreszcie się poruszył. Odsunął się bowiem o kilka kroków i zakrył dłońmi swoją twarz.
-Nie wejdę tam sam- jęknął Krasiński, podchodząc bliżej i wreszcie wypuszczając klamkę z objęć. Przepaść, która ich dzieliła, odkąd się Krasiński ze Słowackim związał, przestała na ten jeden dzień istnieć. Przecie obaj po tym samym mieli łzami się zanosić, obaj to samo miłością darzyli i stracili to właśnie dzisiaj. Adam miał mętlik w głowie. Zygmunt żartował, musiał żartować... Czemu niby Julek tak młodo miałby umierać? Gdyby był chory na co, to przecież by to zauważył, prawda? A może nie.... Już niczego nie mógł być pewnym. Gdyby tylko zamiast na kłótniach się skupiać, przyjrzał się bliżej Słowackiemu, może w porę odgadłby, co z nim złego się działo. Był albo ślepcem, albo głupcem, bo najwyraźniej nie dostrzegł czegoś bardzo oczywistego.
-Dlaczego mi to zrobił...- wyszeptał sam do siebie, ale był świadom, że i Zygmunt, stojący tuż obok, usłyszał te słowa. Krasiński natychmiast zmrużył oczy na znak irytacji. To Adam się jeszcze zastanawiał? Nie dość, że Juliusza wielokrotnie ranił dotkliwie, to na dodatek nie raczył na tamten głupi list odpisać, a teraz śmie zadawać pytania, dlaczego mu to Słowacki uczynił?! Co jeśli to nie gruźlica była powodem jego śmierci, a zgryzota? I to postępowaniem Mickiewicza spowodowana? Zygmunt był już niemal pewien. Adam mu zabił Juliusza. A teraz ma czelność się wymigiwać i smutek jak najlepszy aktor przed nim odgrywać. Zrzucanie winy na Litwina działało oczyszczająco. Wreszcie poczuł coś oprócz bólu i już rodzącej się w nim tęsknoty. Tego właśnie pragnął. Chciał coś czuć. Cokolwiek. Wiedział, że nadejdzie dzień, w którym będzie mógł Mickiewiczowi wykrzyczeć wszystkie swoje żale i skargi, ale to się nie mogło stać dzisiaj, w obliczu tak ogromnej tragedii... Był też zobowiązany, by mu wygarnąć, że zupełnie Słowackiego list zbagatelizował, ale zrobi to...kiedy indziej. Może po pogrzebie... Pogrzeb. Pogrzeb. Jak to fatalnie zabrzmiało. Toż to był jaki absurd. Pogrzeb Juliusza Słowackiego. Wolałby po stokroć samemu umrzeć, niż teraz patrzeć, jak jego ukochanego zamykają w trumnie. Jak on ma panią Salomeę zawiadomić? Ile jeszcze osobom po drodze będzie musiał serce łamać?
-Chodźmy już- rzucił krótko. Adam spojrzał na niego, ale oczy miał zupełnie puste, bez wyrazu. Poszedł za Zygmuntem, ale robił to nieświadomie, mimowolnie, jakby nim coś kierowało... Nie posiadał już nad swym ciałem kontroli. Odpłynął w myślach przerażająco daleko, ale jego Itaką, do której dotrzeć usiłował, był nie kto inny jak Juliusz. Odgrzebywał wspaniałe wspomnienia... Ile Julek wtedy miał lat? Mało istotne. Ale chował się za suknią matki i głowę tylko wychylał, łypiąc zafascynowanymi oczyma na Adama, gdy ten w odwiedziny do nich przyjechał. To było kilka dosłownie godzin przed przyjęciem, po którym Mickiewicz stracił do doktora Bécu i pana Śniadeckiego jakikolwiek szacunek. Ale to nic. Miał jeszcze wspomnienie kilku innych przyjęć, ale jedno szczególnie zapamiętał. Był na nim również Słowacki, miał może szesnaście lat... Mickiewicz już kiedyś wracał w myślach do tamtego dnia, wspominał chyba nawet wtedy, kiedy jeszcze w Genewie bawił... Na ów przyjęciu obserwował Słowackiego z odpowiedniego dystansu. Pewno Juliusz nawet sobie sprawy nie zdaje, że Adam był tego dnia razem z nim w jednej sali. A raczej sobie sprawy nie zdawał, bo przecie...już zniknął. Ale na tamtym przyjęciu Litwin nie mógł się wrażeniu oprzeć, że Słowacki to jaki cud, anioł, piękny i uroczy...Pociągający. Tamto zdarzenie odmieniło jego zdanie na temat młodego Słowackiego. I kolejne przyjęcie, już w Genewie, niby przypadkowe spotkanie, krótka rozmowa. Później wstrząs nagły, ale jak rozkoszny. Kilka dni, których Adam nie mógł z głowy wyrzucić. Kochał go. A chęć obwieszczenia tego faktu światu, wszem i wobec ujawniła się bardzo szybko, gdy się zdecydował zdradzić swój sekret przyjacielowi, Stefanowi Garczyńskiemu. Można powiedzieć, że od tego czasu jego szczęście zaczęło gnić i rozpadać się na kawałki. Wciąż tajemnicą dla niego pozostawało, czemu Julek zdecydował się to przerwać. Jego ówczesne tłumaczenia bowiem do Litwina nie przemawiały. Ale w chwili obecnej nie miało to najmniejszego znaczenia. Szedł powoli za Zygmuntem, już schody pokonali i zatrzymali się przed uchylonymi drzwiami. Krasiński w takim pośpiechu dwór opuszczał, że nie pomyślał o tym, by drzwi zamknąć za sobą. Sypialnia Juliusza stała więc przed nimi otworem, wiejąc chłodem na wszystkie strony. Adam otrząsnął się. Miał teraz oko w oko ze swym koszmarem stanąć. Krasiński na moment zamknął powieki, a potem wszedł do pokoju. Adam zbierał się w sobie. Co innego usłyszeć o śmierci, co innego zobaczyć ciało. Sam sobie zadawał pytanie, czy w ogóle powinien tu być. Chciałby mieć w sobie taką siłę, by po tym, co miał za chwilę zobaczyć, żyć normalnie. Zapomnieć o mieszkającej w nim miłości do Juliusza, skupić się na pisaniu i swojej rodzinie. Zrobił krok. Potem drugi. Juliusz leżał na łóżku, wyglądał, jakby spał. Adam przechylił głowę. Osłabł nieco, nogi ugięły się pod nim i nagle, sam nie wiedząc nawet kiedy, zsunął się na podłogę i podparł dłońmi głowę. Nie mógł sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek w życiu płakał. Ale teraz poczuł charakterystyczne szczypanie w oczach. Powtarzał w głowie, że kolejny raz nie będzie w stanie spojrzeć na martwego Słowackiego. Powstrzymywał się przed uniesieniem wzroku, pragnął wyjść stąd jak najszybciej. Zygmunt również na Julka nie patrzył. Stał przy oknie, lekko odsuwając zasłonę. Nie powinien był tego robić ze względu na swój światłowstręt, ale wszystko było lepsze od wgapiania się w biednego Juliusza. Mickiewicz nie podniósł się z podłogi, choć marzył o tym. Zastanawiał się jaką siłę będzie musiał w sobie wskrzesić, by opuścić ten przeklęty dom żałoby i jak potem zaśnie, czy w ogóle kiedykolwiek jeszcze zaśnie, skoro nawet teraz miał przed oczami twarz Juliusza. Wziął głęboki wdech. Nie mógł tak przecie bezczynnie siedzieć. Spojrzał więc na Ukraińca i zadrżał na ciele. Dreszcz był tak nieprzyjemny, że Mickiewicz jęknął cicho. Słowacki był taki śliczny... Sprawiał wrażenie śniącego jakiś piękny sen, leżącego najspokojniej w świecie. Zupełnie jakby czekał, by go kto musnął w policzek i obudził. A Słowacki miał wtedy uśmiechnąć się w ten swój czarujący sposób i wymówić słodko zwykłe dzień dobry. Jakaż to była strata... Adam wolał żyć bez niego, już go być może nigdy nie zobaczyć, byleby tylko wiedział, że żyje i ma się dobrze. A teraz? Co mu teraz pozostało? Jak ma niby przywyknąć do największej w swym życiu starty? Czuł się winny. Gdyby Słowackiemu w głowie nie mącił, gdyby się jego uczuciem nie zabawił tak perfidnie, jak to zrobił, gdy go w dawnym mieszkaniu odwiedził... Niespodziewanie dojrzał coś na jego dłoniach... Rękawiczki. Łza spłynęła po policzku Mickiewicza, wżerając się w jego skórę i tworząc za sobą bolesny ślad. Juliusz, kochany Juliusz miał na rękach jadeitowe rękawiczki, które mu Mickiewicz sprezentował, kiedy go odwiedził, by się zemścić perfidnie... Ów fakt był kolejnym sztyletem wbijającym się w jego serce, za które się ponownie tego dnia chwycić musiał. Ścisnął mocno materiał koszuli. Słowacki założył rękawiczki od niego. To był znak. To był cholerny znak... Jak miał teraz przeżyć ze świadomością, że Słowacki nawet w chwili śmierci myślał o nim, zdobył się na odwagę i założył te piekielne rękawiczki, symbol krzywd, których doznawał za sprawą Adama? Litwin nie wiedział, co ma ze sobą zrobić, czy powinien się ruszyć, a jeśli tak, to jakim sposobem; czy powinien się odezwać, spytać Zygmunta o coś... Miał dość, ucieczka stanowiła jego jedyny cel. Poczuł się, jakby się nagle kurczył i kurczył, jakby go ktoś takiego zmniejszonego podniósł z podłogi i włożył do pudełeczka, zamknął wieko i pozostawił samego w kompletnej, nieprzebranej ciemności. Powinien zginąć wraz z nim, teraz i tak nie będzie normalnie funkcjonował. Czuł się martwy. Chciał być martwy.Mimo wszystko coś mu podpowiadało, że to jeszcze nie koniec. Jakaś sprawa pozostawała nierozwiązana, być może dowie się o niej wkrótce. Coś na kształt nadziei, że przecież kiedyś może zobaczy Słowackiego, porozmawia z nim. Czy śmierć była jaką przeszkodą? Przecie miłość wszystko potrafi na swej drodze zgładzić, czemu więc śmierć miała być jakim wyjątkiem.
-Muszę- wydusił zdruzgotany Krasiński.- Muszę sprowadzić kogoś, kto...się ciałem zajmie- z trudem wypowiadał słowa. Starał się spokój zachować i myśli racjonalne złapać, które mu wcześniej z głowy uleciały i uczepiły się nieboskłonu. Już niczego więcej nie powiedział. Po prostu westchnął, wyszedł z pokoju i przymknął drzwi. Musiał znaleźć odpowiednią osobę, grabarza czy kogokolwiek. Opuścił dworek, idąc jak omamiony jakim zaklęciem, ledwo włócząc nogami. Mickiewicz przestał się krępować. Pozwolił łzom płynąć, pozwolił swemu ciału trząść się, oddychał spazmatycznie. Postanowił się ruszyć. Zaczął nogami włóczyć i na czworakach przeszedł pod łóżko Juliusza. Chwycił jego dłoń, muskając delikatnie zielonkawy materiał rękawiczek. Ale to było za mało. Dźwignął się na nogi, by zaraz potem usiąść tuż obok Słowackiego.
-Błagam- szepnął.- Wróć. Choć na chwilę.
Nie dziwił się, że kompletnie nic się nie wydarzyło. Juliusz umarł, nie było odwrotu. Tak czy siak ulżyło mu, że wyrzucił z siebie te słowa. Skoro miał z duchami styczność, a przynajmniej z jednym, z Ludwikiem, to lepiej było, że chociaż spróbował Julka jakoś przyzwać, nawet jeśli teraz czuł się przez to jak wrak. Zdawało mu się, że nieco ochłonął, ale tak naprawdę wariował. szaleńcze myśli były mu niczym kotwica, która nie pozwalała płynąć dalej. Nie miał pomysłu na to, co zrobić. Pochylił się więc, delikatnie wsunął dłonie pod nieruchome ciało Julka i go podniósł, tuląc do siebie. Wstał, trzymając go na rękach, wdychając jego zapach, zanurzając się w jego ciemnych, miękkich włosach i w nie płacząc. Wstydził się swoich łez. Jeszcze nigdy się tak mocno nie rozczulił. Przeszedł z Julkiem kilka kroków, wyszedł z sypialni i błądził, co rusz kroki myląc. Dokąd w ogóle szedł, sam pojęcia nie miał. Chciał tylko tak Słowackiego trzymać, tulić, chłonąć jego zimno. Zszedł po schodach i zwolnił kroku. Cisza raniła go w uszy, wpełzała do ich wnętrza i wpijała się zębiskami. Nawet nie potrafił się skupić na czymś konkretnym, szarża wspomnień przesunęła się po jego mózgu i pozostawiła po sobie zgliszcza, które kiedyś były jego poukładanymi, sensownymi, logicznymi myślami. Czemu brał udział w tej tragedii? Pozwolił sobie zakochać się w nieodpowiedniej osobie, która go teraz tak mocno zraniła, że już w niczym sensu nie dostrzegał. Po co pisać, po co pić, po co w ogóle oddychać na świecie, w którym już nie było Słowackiego? Pragnął z całego serca, by ciepło, które wydzielało jego ciało, zbudziło Juliusza. By teraz, w tym momencie podniósł powieki i obiecał, że już go nigdy tak nie wystraszy. Znowu uczuł niemoc, opadł ze zwłokami Ukraińca na podłogę i przylgnął do niego. Nie chciał go puścić. Przysiągł sobie, że już nigdy go nie zostawi. Zezwoli się razem z nim do grobu złożyć i przykryć kolejnymi warstwami ziemi. Ucałował go w czoło. Nie czuł się godnym jego ust dotykać. Chyba jeszcze mógł wszystko naprawić, nigdy przecie nie jest za późno... Wmawiał sobie, że pociągnie jakoś za odpowiednie sznurki i uratuje Słowackiego, wyciągnie go z łodzi Charona. Pójdzie po niego, choćby miał do samego piekła się przenosić. A może Towiański go wskrzesi? Przecież tyloma umiejętnościami władał. Cóż z tego, że już go w Paryżu nie było, Mickiewicz zaprzęgnie wszystkie swoje chęci i go tu sprowadzi, rozkaże Julka przywrócić do życia, zmusi Andrzeja do tego... Czemu się oszukiwał. Przycisnął ciało młodszego poety mocniej. Leżeli tak na podłodze, czekając, aż do dworku powróci Zygmunt. Mijały godziny, a za oknem zrobiło się ciemno.