35

List. Jakiż to przedmiot niepozorny. A ile zmienić może... Celina wpatrywała się w kopertę, mając nadzieję, że jakimś cudem wejrzy do jej wnętrza i dowie się, kto jest nadawcą... Imię jej męża na papierze skutecznie ją wystraszyło, więc wzbraniała się przed faktycznym otworzeniem koperty. List do niej nie należał. Do Adama zaadresowany... A jednak miała złe przeczucia. To nie mógł być jakiś tam najzwyklejszy list. Przeczuwała, że brak nazwiska nadawcy nie może być przypadkowy. Już chyba cztery dni ukrywała ów przedmiot przed swoim małżonkiem. Co dzień wydobywała go z dna szuflady, spod sterty dramatów, które Adamowi do gustu nie przypadły, a które od przyjaciół dostawał i szkoda mu było je wyrzucać. Mickiewicz do tejże szuflady nie zaglądał, bo mu na takich książkach nie zależało. Dla Celiny wydawało się to idealnym miejscem na ukrycie tematu jej rozmyślań. Tajemniczy list. Przygryzła wargę. Może powinna jednak otworzyć? Ale jeśli okaże się, że to co ważnego, będzie musiała mężowi przekazać, a w tedy na jaw wyjdzie, że nie dość, iż kopertę przed nim kryła, to jeszcze list przeczytała, choć nie do niej... Obawiała się, że cokolwiek tam jest, zaszkodzi jej względnemu szczęściu rodzinnemu. Adam jej zbytnio nie szanował, ale póki co panował w domu prowizoryczny spokój. Kłótnie ustępowały miejsca rozwlekłym momentom nieprzyjemnej, zimnej ciszy. Ale lepsze to niż awantury, w których to Mickiewicz wiódł prym. Jak Celina w ogóle mogła pomyśleć, że zdoła literata przegadać? Że poetę zdoła w wojnie na słowa zgładzić? Nie było na to szans najmniejszych. Tak czy siak. Ostatni raz czuła coś podobnie niepokojącego, kiedy zobaczyła, jak Litwin czułość okazywał panu Słowackiemu, kiedy ten był w ich domostwie chwilowym gościem... Zdała sobie wtedy sprawę, że nic a nic swego męża nie zna. Dzielili ze sobą mnóstwo lat, a mimo to jej się nie udało Adama rozgryźć i do siebie przekonać. On kochał kogoś innego i możliwe, że tego przeklętego Słowackiego. Dlatego wyczulona była na każde zjawisko, które choć trochę podejrzane. Tak jak tenże list. 

-Matulu, jastrząb!- wrzasnął przeszczęśliwy Władysław.- Jastrząb na naszym ganku przycupnął! Prędko, chodź ze mną, bo zaraz odleci!

Chłopiec ciągnął ją za rękaw sukni, ale ona ani drgnęła.

-Idźże z rodzeństwem się pobaw, mnie głowy bzdurami nie zawracaj...- wymruczała pod nosem i podniosła się z krzesła, odtrącając wyciągnięte do niej rączki syna. Ze wszystkich jej dzieci Władysław najbardziej Adama z wyglądu przypominał, co tylko ją dodatkowo irytowało. Zostawiła chłopca samego w izbie. Pokonała schody i weszła do sypialni, gdzie usiadła na skraju łóżka i po raz kolejny skupiła uwagę na kopercie. Musnęła palcami papier i westchnęła przeciągle. Już i tak zbyt długo zwlekała. Cztery dni to szmat czasu... Jeśli coś wydarzyć się miało z powodu tego listu, już się pewno wydarzyło. Nie widziała sensu, by Adama informować. Szczególnie teraz, kiedy jej mąż stał się taki dziwny... Odłożyła list, podeszła do okna i wychyliła się nieco, czyniąc to na tyle dyskretnie, by jej Adam przypadkiem nie zobaczył. Trudno było jej to samej przed sobą przyznać, ale jej małżonek wariował. Z całą mocą drewno rąbał za domem, a potem odkładał pieńki do drewutni. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że był koniec marca. Mickiewicz stracił cały swój dawny optymizm i zdawać się mogło, że zgubił go już bardzo dawno temu. Przestał nawet pisać. Siadał co prawda przed pustą kartką każdego wieczora, ale nietkniętą ją niestety pozostawiał. Ubożeli z dnia na dzień. A Adam zamiast wziąć się za to, co mu do tej pory doskonale wychodziło, rąbał drewno na opał, choć miesiąc był niespotykanie ciepły. Ze złością brał zamach i wbijał masywną siekierę w pale, nie zwracając uwagi na otaczającą go rzeczywistość. Nie przestawał od tygodni, a sterta drew rosła w drewutni, niemalże ją do cna zapełniając. Strach było do niego podejść, gdy taki rozjuszony siekierę trzymał, w amoku wyżywając się na kawałkach drzewa. Niewiele spał, mało mówił, mało jadł, prawie w ogóle nie pił. Celina myślała, że akurat alkohol ma w jego życiu jakiekolwiek znaczenie, ale teraz to się najwyraźniej zmieniło. Od wieków do kieliszka nie zaglądał. Dla kogoś z zewnątrz byłoby to zmianą, którą za dobrą można uważać. Tyle że taką nie było. Jego dawne do alkoholu umiłowanie było niemal pasją. Kiedy odstawił wódkę, stało się tak, jakby zrezygnował z czegoś, co mu jako jedno z nielicznych dawało szczęście. Zamiast opróżniać kolejno butelki z kredensu, Adam przeistoczył się w przydomowego drwala. Nie robił prawie zupełnie nic, prócz katowania siekierą Bogu ducha winnych drzew. Kobieta odgadła, że jego nowe zajęcie ma być wymówką do tego, by w spokoju pogrążać się w rozmyślaniach i w żadne z dziećmi bądź żoną obcowanie nie wchodzić. Nawet przywództwo w Kole Sprawy Bożej, o które Celina nie mogła wypytywać przez jednoznaczny zakaz Adama, nie poprawiało mu nastroju. Rzadziej o wiele spotkania jego członków urządzał i krócej trwały. Nie podejmowano w KSB żadnych spektakularnych działań. Właściwie towarzysze jej męża przychodzili tylko po to, by jakieś księgi tajemne zgłębiać i bajdurzyć o złudnej wizji wolności kraju i człowieka. Nic poza tym.















-Wiem, że odpisze. Musi odpisać...- gasnący głos Słowackiego wyszeptał tych kilka słów w odpowiedzi. Zygmunt siedział tuż obok na skraju łóżka i rękę nieco przysuwał, chcąc z całego serca Juliuszową dłoń uchwycić. Powstrzymał swe zamiary. Lękał się go dotykać, choćby nawet dłoni jego, teraz, kiedy był w takim stanie...

-Uwierz mi, pragnę, by tak się stało. Ale boję się, że się rozczarujesz. Nie pierwszy raz zresztą, jeśli już o panu Mickiewiczu mówimy...

Kiedy Krasiński uzmysłowił sobie, że faktycznie czuje oddech kostuchy w dworze Ukraińca, mówienie o Adamie z mniejszymi oporami mu przychodziło. Niczego nie dało się zmienić, nie mogli odmienić swej historii. A i na kłótnie, których głównym tematem miałby być ten Litewski bard, byłyby stratą i tak kończącego się czasu. Po co go marnować na kogoś pokroju Mickiewicza? Lepiej przecie pomówić o nim otwarcie, bez wyrzucania sobie niesprawiedliwości i zdrad. Blondyn wpatrywał się w szklące się oczy Słowackiego, już żałując, że tak niewiele czasu było im dane przeżyć wspólnie. Chyba nigdy przedtem nie czuł tak ogromnego rozgoryczenia i żalu jak w tejże właśnie chwili.

-Odpisze- Juliusz wykaszlał i odwrócił głowę na poduszce w bok. Literat naprawdę wolałby, by to Słowacki miał tym razem rację. Taka na jego list odpowiedź Adama mogłaby się przydatną okazać. Może zatrzymałaby ulatującą duszę Julka na dłużej w świecie żywych. Dałaby nadzieję. Pokrzepiła go do walki. A przede wszystkim pozwoliłaby rozstrzygnąć, czy Mickiewicz jest porządnym człowiekiem, czy jednak nie. Jeśli ma choć odrobinę dobroci w swym zgniłym sercu, odpisze na ów list. Jakże by mógł nieczuły pozostać na pożegnalne już Juliusza słowa? Czy to w ogóle możliwe, że czytając to, w jaki sposób się przed nim Słowacki uzewnętrznia, nic się w Mickiewiczu nie obudziło? Krasiński mógł się tylko domyślać, co jego kochanek zawarł w liście, nie było mu dane go bowiem przeczytać... Ale czuł, że wytłumaczył w nim Adamowi wszystko, włącznie z rolą pana Spitznagela w ich rozstaniu...oraz gruźlicą. Gdyby Mickiewicz był człowiekiem, a nie potworem, pewno zjawiłby się w tym domu, stanął w progu, albo może na kolana przed umierającym upadł, błagając o przebaczenie oraz samemu Słowackiego na duchu podnosząc ciepłymi słowy. Był mu przecie chyba coś winien.

-Widziałem, że prócz listu coś jeszcze zdołałeś napisać- zagaił Zygmunt drżącym lekko głosem. Za każdym razem, kiedy na Juliusza spoglądał, gdy ten tak leżał wśród pościeli, a jego skóra zlewała się z jej bielą, wyobrażał sobie żałobny orszak, jaki jego ciało do grobu odprowadzi. Zacisnął mocno powieki, powstrzymując łzy. To się nie mogło dziać naprawdę. Słowacki miał tyle jeszcze przed sobą... Dużo mógł napisać. A matka jego, pani Salomea... Serce jej przecie pęknie, kiedy się o jego odejściu dowie. Świat był jednak niesprawiedliwy. Czemu pozwalał na to, by matki patrzyły na śmierć własnych synów?

-Tak...- wydukał brunet, unosząc nieświadomie kąciki ust.- Napisałem...testament mój...

Zakrztusił się i już na nowo przerwanej myśli nie podjął. Zygmunt długo przyswajał tąż informację. Powaga sytuacji spełzła na niego, pokrywając szczelnie każdą jego cząstkę, choć nie chciał tego. Testament? W takim razie i sam Juliusz już na kres się przygotowywał i swój strach przyswajał.

-Nie przesadzasz aby?- Krasiński zmusił się do uśmiechu, mającego nieco Ukraińca pokrzepić.- Testament? Jeszcze nie jest tak tragicznie...

Nie brzmiał przekonująco nawet sam dla siebie. Ale Słowacki czuł się zobowiązany drugiemu poecie wytłumaczyć, w czym rzecz.

-To wiersz- mówił z zamkniętymi oczami, bo nie miał tyle sił, by powieki w górze utrzymać. Krasiński nie dbał o to. Pokiwał głową, czego Julek nie mógł widzieć i nakrył dłonią usta. Pragnął tylko, by jego ukochany siły odzyskał. Potrzebował cudu, albo czarów.

-Jeszcze kilka dni...- wymruczał.

-Nie mów tak- Krasiński zaśmiał się, ale był to śmiech hebrefeniczny. Wciąż mu się w głowie nie mieściło, że Słowacki może zniknąć dosłownie w każdej sekundzie. Karcił się za swój egoizm. Nie chciał zostać sam. Nie zdążył zmusić Julka do uczucia, a teraz godzić się musi z jego chorobą... A co jeśli zgody nie wyrazi? Jeśli głośno zaprotestuje i zabroni Juliuszowi umierać?

-Czekam tylko...by Adam odpisał... Tylko na to.

Zygmunt poderwał się z łóżka. Sposób, w jaki Juliusz wymówił imię Mickiewicza, spowodował, że aż mu ciarki wzdłuż kręgosłupa przebiegły. Marzył, by to jego imię z podobną miłością wypowiedział choć raz. W ustach bruneta imię starszego poety wybrzmiało jak modlitwa, jak błaganie... Było czymś więcej, niźli tylko nazwą. Stanowiło historię, wspomnienia, krynicę szczęścia, którego Juliusz doznał będąc z nim. Dla Krasińskiego jawiło się to ujmą. Czyżby nie podołał jako towarzysz Ukraińca? Możliwym było, że zbyt słabo się starał, przez co obaj cierpieli? Nie, tego zarzucić sobie nie mógł. Kto drugi taki zgodzi się na tyle, co on poświęceń, nawet jeśli o miłość idzie. Zapewne niewiele takich osób istniało. Starał się okiełznać nieco swój umysł, ale coraz to nowe pytania świeciły mu pod czaszką, chciały się wydostać i zażądać odpowiedzi. Czyli tylko tęsknota za Adamem powstrzymuje Julka od rzucenia się w objęcia władcy Hadesu? Nawet w takiej chwili Zygmunt został przez Mickiewicza upokorzony... Bowiem postać Krasińskiego nie była w stanie Juliusza na dłużej zatrzymać, ale za to wizja tylko kartki, po której Mickiewicz piórem sunął, kreśląc kilka drobnych słów, utrzymywała Ukraińca przy życiu.

-A jak długo tak czekać zamierzasz?- wymsknęło mu się bardziej złośliwie, niż przypuszczał. Drugi poeta zwlekał. Poruszył rękoma, chcąc się nieco podnieść na łóżku, co mu się oczywiście nie udało. Ciężar jego własnego ciała okazał się nagle nie do pokonania.

-Chciałbym do skutku- wydyszał sinymi wargami.- Ale mogę nie zdążyć.

Krasiński odwrócił się od niego. Wiedział, że nie powinien się teraz złościć na umierającego poetę. Szalał w nim zlepek emocji, który ujawniał swój mieszany skład w sposób przypadkowy. Raz Zygmunt łkał, przepełniony nieskończenie wielką do Julka miłością, raz był wściekły na Mickiewicza, na Ludwika, na siebie i Słowackiego, na świat cały. Łaknął tego, by gruźlica Juliusza jakim żartem się okazała, a z drugiej strony domagał się końca jego cierpień. Już chyba lepiej, by Ukrainiec umarł, niż skomlił z bólu przez wiele długich tygodni. Zagubiony był w labiryncie przemyśleń, z którego nie mógł się wydostać, ponieważ nikt mu nici od Ariadny nie pożyczył. Wszędy same sprzeczności dostrzegał, co jedna to bardziej dołująca i zakrawająca o zaczątki obłędu. Na skraju załamania nerwowego, Zygmunt zmusił się po raz kolejny do narzucenia na twarz uśmiechu i zwrócił się do leżącego poety.

-Na moment mógłbyś o Mickiewiczu zapomnieć i obiecać, że to dla mnie jeszcze chwilę poczekasz. Pozwól mi się tobą nacieszyć, póki...- reszta mu przez gardło nie przeszła. Co miał niby powiedzieć? Pozwól mi się tobą nacieszyć, póki jeszcze żyjesz? W jego głowie brzmiało to zupełnie inaczej. Natomiast słowa wypowiadane ze zdwojoną siłą w niego uderzały, nawet te, które samodzielnie wymawiał, a nie które pod jego adresem kierowane. Tempo zmian go zaskakiwało. I pomyśleć, że kilka lat temu Słowacki miał się świetnie...względnie świetnie. A teraz przykuty do łóżka ledwo słowa cedził, tracąc przy tym siły i do istnienia chęci.

-Jam ci tylko ciężarem... Lepiej, że zniknę i cię w spokoju ostawię...- Juliusz odpowiedział jeszcze i pozwolił się ukołysać dłoniom Morfeusza.















Popularne posty

1