9

Z trudem dopisał parę scen do Kordiana. I mimo tych trudności pomogło mu to oderwać się od myśli o przyjęciu zorganizowanym przez jego ojczyma. Ale jak tylko wena go opuściła, opadł bezwładnie w fotelu, a wzrok wbił w widok za oknem. Zmęczenie nie pozwoliło mu na długą walkę ze swym własnym umysłem. Wspomnienia z przyjęcia z 1822 roku dopadły go jak wilki i długo trzymały go w ostrych zębach... 

Juliusz był zbyt młody, by uczestniczyć w spotkaniu. Niestety chęć przebywania w towarzystwie takiej wspaniałości, jaką był Adam Mickiewicz, zmusiła go do podjęcia ryzykownych działań. Zanim przyjęcie się zaczęło, kilkunastoletni wówczas Słowacki ukrył się pod stołem w sali. Nie było szans, by ktokolwiek go dostrzegł, gdyż obrus, spoczywający spokojnie na stole, był bardzo długi i całkowicie go zasłonił. Trzynastolatek położył się na zimnej podłodze i uniósł rąbek wiszącego materiału, by móc przyglądać się gościom, których z minuty na minutę przybywało. Uśmiechnął się. Oto i on. Adam rozmawiał  z jego ojczymem w takim miejscu, że Julek widział poetę w całej okazałości. Mickiewicz był wyraźnie rozbawiony. Podobnie jak sam Bécu. Poeta wypił trzeci kieliszek wina, kiedy Słowacki zdał sobie sprawę, że nie wie, jak długo już tak leży. W pewnym momencie dostrzegł zmianę na twarzy Adama. Wieszcz spochmurniał znacznie. Ściągnął brwi. Juliusz zerknął w bok i dowiedział się, co było powodem zmiany nastroju jego idola. Jan Śniadecki. Jak zwykle spóźniony. On i Mickiewicz przez chwilę mierzyli się wzrokiem, ale Jan wkrótce zajął się rozmową z jakimś starszym mężczyzną, którego Słowacki nie znał. Julek ponownie przeniósł wzrok na Litwina. A ten był wściekły. Znalazł sobie kolejny kieliszek alkoholu i długo mu się przyglądał, kiedy go ściskał w dłoni. W końcu wypił duszkiem. Za to Bécu zniknął z pola widzenia Słowackiego. Mijały minuty. Przed Adamem ustawiały się kolejki rozmówców, które czasami zasłaniały Mickiewicza, czego Juliusz nie mógł przeboleć. Aż nadeszła godzina, która miała zmienić wszystko. Rozległ się donośny śmiech Śniadeckiego. Adam momentalnie spojrzał w jego stronę, zdegustowany już samym dźwiękiem głosu Jana. Śniadecki, August Bécu i parę innych osób znalazło się blisko stołu, pod którym skrywał się Juliusz.

-Ach tak, tak- mówił przez śmiech Śniadecki.- Tak, czytałem... Auguście, bądź  tak miły i przypomnij tytuł...

-"Ballady i romanse".

W odpowiedzi Jan Śniadecki znów zaniósł się śmiechem.

-Doprawdy, trudno to nazwać poezją- ciągnął Jan, kiedy okiełznał śmiech. Mickiewicz przyglądał się mu z drugiego końca sali. Juliusz wiedział, że sprawy zmierzają w złym kierunku. Czytał "Ballady i romanse" Adama i był nimi zachwycony. W przeciwieństwie do Jana Śniadeckiego...

-Wyjątkowo nudne i rzekłbym nieciekawe, nawet jak na debiut. Leśne duszki, rusałki, lilije... Któż o zdrowych zmysłach zachwycałby się tymi bredniami? Toż to herezja dokonana na tak szlachetnej dyscyplinie, jaką jest poezja właśnie. Panowie, powtarzam, poezja...a nie bajki.

Adam stał niewzruszony, z powściągniętą twarzą i kieliszkiem w dłoni. Jan zerknął na niego przelotnie, najpewniej by sprawdzić, że Mickiewicz wciąż słucha tej rozmowy. Ale udawał, że nie widzi gromów, jakie ciskały Mickiewiczowskie oczy.

-Pan Mickiewicz najwyraźniej pomylił gatunki! Ciekawym, ile butelek wina autor opróżnił, nim zabrał się do pisania tych bzdur. Po takim debiucie nie liczyłbym na rozwój kariery. Gwiazda Mickiewicza spadła i rozbiła się z hukiem o skały rzeczywistości.

Po chwili ciszy stało się coś, czego młody Słowacki najbardziej się obawiał. Włączył się do rozmowy jego ojczym, doktor Bécu:

-Nie bądźmy tak surowi, Janie. Pan Adam jest jeszcze bardzo młody. Ma prawo do pomyłek.

-Owszem, ale nie do tak spektakularnych!- zawtórował Śniadecki. Juliuszowi zdało się, że Adam pobladł nieznacznie i począł drżeć na ciele. Odwrócił głowę nieco w bok, w stronę stołu i zauważył Juliusza. Chłopak zastygł w bezruchu.

-Mickiewicz dopiero zacznie żałować wydania swoich ballad i swych romansów, gdy pojawią się recenzje. Moi koledzy po fachu nie zostawią na Litwinie suchej nitki!

-Ale spójrzmy na to z innej strony- zaczął August Bécu.-Następne pokolenia poetów, po przeczytaniu tomu poezji pana Adama, będzie wiedziało, czego nie robić, jeśli chce się coś w życiu jeszcze osiągnąć.

-Wybornie powiedziane, Auguście- zaśmiał się Jan, poklaskując w dłonie.- Jak widać, nawet z najgorszego niepowodzenia można wyciągnąć jakąś lekcję!

Juliusz oniemiał. Adam powolnie odłożył kieliszek i przeniósł wzrok z chłopca pod stołem na Śniadeckiego ze świtą. Odwrócił się i bez słowa wyszedł. Wszyscy patrzyli w jego stronę. Towarzystwo było tak zaaferowane, że nie zauważyło, jak Juliusz dyskretnie wychodzi spod stołu i przesuwa się wzdłuż ściany ku wyjściu. Słowacki nawet po latach nie wiedział, jak udało mu się wymknąć niezauważonym. Widocznie obrazem wzburzonego Mickiewicza był bardziej intrygujący. Juliusz biegł ile sił, gdy już wydostał się z sali pełnej gości. Zbliżał się do odchodzącego Adama.

-Proszę pana!- zawołał do niego. Mickiewicz zatrzymał się i odwrócił.

-Czego jeszcze ode mnie chcesz?!- wybuchł. Juliusz długo nie był w stanie głosu wydobyć. Oboje patrzyli sobie w oczy.

-Proszę pana...-powtórzył cicho.

-Chcesz dodać coś do opinii twojego ojczyma? Albo Śniadeckiego?

-Nie, ja tylko...

Cisza. Adam założył ręce na piersi, czekając na wypowiedź chłopca. Patrzył na niego z góry, kpiąco.

-No słucham- ponaglał złośliwie.

-Chcę przeprosić za ojczyma.

-Niech Bécu sam się pofatyguje, jeśli uzna, że powinien. Twoje przeprosiny są mi zbędne.

-Błagam pana- mruknął Juliusz. Adam tylko parsknął.

-Nie chcę mieć z tobą ani z twoją rodziną więcej do czynienia. Żegnam, oby na wieki- powiedział chłodno i odszedł, zostawiając Juliusza samego z jego pękniętym sercem.




Popularne posty

1