8

Pani Pattey nie szczędziła obelg, gdy zobaczyła Słowackiego po dobie nieobecności, tym bardziej, że przyszedł nie sam, a z Mickiewiczem. Juliusz rzucił szybko w jej stronę, że wpadł tylko się odświeżyć i przebrać, a zaraz potem wychodzi z panem Mickiewiczem. Nie zwracał uwagi na słowa, które wysyczała gospodyni pod jego adresem. On i Adam dostali się do pokoju. Starszy poeta opadł na łóżko z rękami założonymi za głowę. Słyszał, jak Juliusz przekłada nerwowo jakieś kartki na biurku. Mickiewicz podniósł wzrok dopiero, gdy zjawiła się służąca, która miała Słowackiemu przygotować kąpiel. Dziewczyna dygnęła, ale Juliusz nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi. Służąca chwilę wpatrywała się w niego, jakby z nadzieją, że jednak ją dostrzeże. Zamiast tego Słowacki gorączkowo przeszukiwał szuflady. Dziewczyna spuściła głowę i posłusznie udała się w stronę łazienki. Zanim jednak zniknęła za jej drzwiami, rzuciła Juliuszowi niewinne spojrzenie i oblała się rumieńcem, gdy ten wreszcie na nią zerknął. 

-Pomóc panu? Czegoś pan szuka?- jęknęła.

-Poradzę sobie- mruknął chłodno Słowacki. Dziewczyna była wyraźnie zawiedziona zdawkową odpowiedzią, ale tego już Juliusz nie miał prawa zauważyć, bo ponownie przeglądał wnętrza szuflad. Służąca weszła do łazienki, a Adam parsknął śmiechem, który do tej pory starał się powstrzymać.

-Co cię tak bawi?- Juliusz odwrócił głowę w jego stronę.

-Biedna dziewczyna- śmiał się Adam. Słowacki nie rozumiał, dlatego ściągnął brwi i oparł się biodrami o komodę za sobą.

-Nawet do mnie nigdy nie mówiłeś takim tonem- Adam nie potrafił zapanować nad śmiechem.

-Do czego zmierzasz?

-Och, Juliuszu... Ależ ty jesteś naiwny. Nie zauważyłeś jeszcze?

-Nie zauważyłem czego?- ciągnął Juliusz. Mickiewicz teatralnie wywrócił oczami i podniósł się nieco na łokciach, by patrzeć młodszemu w oczy.

-Ładna służąca.



-To chciałeś mi powiedzieć?...-westchnął Słowacki.

-Nie- natychmiast uniósł się Mickiewicz, znowu parskając śmiechem.- Często tu przychodzi? Zgaduję, że tak.

Juliusz tym razem nie odpowiedział. Patrzył na Adama z dezaprobatą, jakby wiadomym było, że nie życzy sobie rozmów na podobne tematy. Litwin był rozbawiony jak nigdy.

-Znałem wiele kobiet- kontynuował Adam.- I doskonale wiem, co znaczy to ich rozmarzone spojrzenie, dokładnie takie, jakim obdarzyła cię ta dziewczyna.

-Skończ już- machnął dłonią i powrócił do poszukiwań.

-Ma na ciebie ochotę, Juliuszu- dodał jeszcze Litwin.- Ale trudno jej się dziwić.

Słowacki spiorunował wzrokiem starszego poetę. Ten chciał jeszcze coś powiedzieć, ale do pokoju ponownie weszła dziewczyna. Przystanęła w progu i zawiesiła oczy na Juliuszu, który tym razem, wyraźnie zdziwiony, nie odwrócił wzroku. Dziewczyna dygnęła tak samo, jak kilka minut wcześniej, a potem pośpiesznie opuściła pokój.

Ukrainiec bez słowa udał się do łazienki i zamknął drzwi. Adam milczał z początku. Dopiero potem przemówił na tyle donośnie, by Słowacki, będący za drzwiami łazienki, usłyszał.

-Może do ciebie dołączę?- spytał z zawadiackim uśmiechem na ustach, którego oczywiście młodszy poeta nie miał prawa widzieć. Odpowiedział mu słodki chichot Juliusza.

-Bywam przydatny- dodał zachęcająco Mickiewicz.

-Nie, dziękuję, obejdzie się.

Znów zapanowała cisza. Adam na powrót opadł na łóżko i wpatrywał się w sufit nad sobą.

-Adamie?- zapytał po kilku minutach dziwnie niepewny głos Słowackiego.

-Tak?

-Czemu nie było cię obok, gdym się obudził?

Mickiewicz wyprostował się do pozycji siedzącej.

-To przez powód mojego przybycia do Genewy.

-Mianowicie?- dopytywał Juliusz zza drzwi.

-Mój dobry przyjaciel, Stefan Garczyński... Wspominałem ci o nim. Ma gruźlicę... Chyba umiera.

Słowacki wyszedł z łazienki, ubrany w szlafrok i z mokrymi włosami. Usiadł na skraju łóżka.

-Może nie jest z nim tak źle, jak ci się zdaje.

-Wątpię, ale bardzo bym chciał, byś to ty miał rację, Juliuszu- Adam spoważniał i znowu się położył. Utkwił wzrok w bielonym suficie. Słowacki musiał odkaszlnąć parokrotnie, a potem zastygł w bezruchu. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, co zaszło między nim a Adamem. Jeszcze dwa dni wcześniej nie zniósłby jego widoku, czy rozmowy z nim... O całej reszcie nie wspominając.

-Julek?- rozległ się ciepły, ochrypły głos Mickiewicza. Słowacki spojrzał na niego i zdziwił się, bo nie zauważył, kiedy Adam zmienił pozycję i usiadł tuż obok.

-Mówię do ciebie od kilku minut...

-Tak? Przepraszam, zamyśliłem się.

-Zauważyłem. Wszystko w porządku?

-Jak najlepszym- uśmiechnął się blado Słowacki. Litwin mu nie uwierzył, ale postanowił nie drążyć tematu. Zamiast tego wpatrywał się w  jego twarz, analizując każdy, choćby najmniejszy szczegół.

-I...byłeś rano u tego pana Garczyńskiego?

-Tak. Chcesz iść ze mną następnym razem?

-Chyba nie powinienem. To twój przyjaciel- mówił cicho Juliusz. Zastanawiał się, co teraz będzie. Czy on i Adam rozejdą się w swoje strony? Czy to, co zaszło, to tylko jednorazowa przygoda? Czy Adam coś do niego czuł? A może tylko się bawił...

-Juliuszu?

-Mh?- mruknął Słowacki, wytrącony z rozmyślań.

-Znowu to zrobiłeś.

-Wybacz.

-Co zaprząta ci głowę?

-Nic ważnego- skłamał.- Powinienem się już ubrać.

Ukrainiec wstał i podszedł do szafy. Chwilę tak stał, a potem spojrzał na Mickiewicz wymownie.

-Zostawisz mnie samego? Proszę?

Litwin zaśmiał się.

-Po tym, co zrobiliśmy, już chyba nie masz się czego wstydzić.

-Proszę, Adamie. Chcę się przebrać.

Starszy mężczyzna zwlókł się z łóżka i zbliżył do Juliusza. Stanął za nim i położył mu dłoń na ramieniu. Oboje patrzyli na swoje odbicie w lustrze szafy. Adam schylił się, pocałował Słowackiego w szyję i westchnął ciężko.

-Poczekam za drzwiami.

Mickiewicz wkrótce zniknął. Oparł się o ścianę w korytarzu i czekał. Słyszał, jak pani Pattey krząta się po kuchni piętro niżej. Uśmiechnął się, gdy wyobraził sobie, co dzieje się w pokoju. Jak Słowacki się ubiera.

-To musi być piękny widok...- szepnął sam do siebie. Chciał to kiedyś zobaczyć i liczył, że będzie mieć niejedną okazję. Zasępił się... Jego przyjaciel, Stefan Garczyński, był w ciężkim stanie, nie mógł o tym zapominać. A był to chyba jedyny człowiek, którego Adam darzył tak ogromnym szacunkiem i mógł nazwać przyjacielem prawdziwym, pokrewną duszą. Z Juliuszem sprawa wyglądała inaczej. Mickiewicz nie chciał, by Juliusz był dla niego przyjacielem, a kimś zgoła innym...



Słowacki wyszedł z pokoju i zamknął drzwi na klucz. Adam uważnie go obserwował.

-Coś cię trapi.

-Nie, skądże -odpowiedział szybko Juliusz.

-Przecież widzę- żachnął się Mickiewicz. Oboje zeszli schodami w dół. Juliusz nie odezwał się aż do momentu, w którym usiedli przy stoliku w kawiarni. Litwin nie spuszczał młodszego poety z oka. Nie mógł znieść faktu, że tkwi w niewiedzy. Nie miał bowiem pojęcia, czemu samopoczucie Juliusza uległo tak gwałtownej zmianie. W ciągu kilku minut stracił całe poczucie humoru.

-Nie boisz się?- spytał nagle Ukrainiec, ściszonym głosem.

-Czego miałbym się obawiać?

-Że ktoś nas razem zobaczy- wyjaśnił Juliusz, wbijając wzrok w swój talerz.

-A ty się tego lękasz?

-Tego nie powiedziałem. Ale to, co robimy... jest zakazane.

Mickiewicz rozejrzał się.

-Nie widzę tu nikogo znajomego. A poza tym, czy dwóch poetów nie może zjeść razem śniadania?

-Dobrze wiesz, że nie o to chodzi- wysyczał Juliusz przez zęby i uniósł wreszcie wzrok znad talerza. Adam wyciągnął dłoń i położył na dłoni Słowackiego.

-To może o to?- pytał Litwin, widząc, jak Słowacki blednie z zaskoczenia. Chciał zabrać dłoń, ale Mickiewicz ją przytrzymał. Potem uniósł, przystawił do swoich warg i ucałował. Słowacki otworzył szerzej oczy. Uchylił też usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. W końcu wyrwał rękę z objęć Adama i położył sobie na kolanie pod stołem, w obawie, że taka sytuacja może się powtórzyć.



-Zależy mi na panu, panie Słowacki. Niech się pan niczego nie obawia, bo nie ma pan powodu.

-Czemu to zrobiłeś?

-Ponieważ miałem ochotę- oświadczył wzniośle Adam i uniósł kieliszek z zamiarem opróżnienia go. Tym razem to Juliusz wyciągnął dłoń i musnął palcami rękę Litwina, która ściskała kieliszek. Powstrzymał tym samym Adama od wypicia wina.

-Masz problem z alkoholem.

-Tak sądzisz?

-Owszem.

-Dobrze więc- westchnął Mickiewicz, odkładając wino. Oboje odwrócili wzrok. Słowacki nie chciał teraz milczeć. Nie było nic gorszego, od ciszy. Denerwował się, bo cokolwiek było między nim, a tym nieokrzesanym Litwinem, rozwijało się stanowczo za szybko.



I na oczach obcych ludzi w kawiarni.

-Może jednak...- ku zdziwieniu Juliusza to Adam zagaił pierwszy.- Odwiedzisz Stefana razem ze mną? To również poeta. Na pewno przypadniesz mu do gustu.

-A kiedy chcesz złożyć mu wizytę?

-Choćby jutro.

-Dobrze, pójdę. Jeśli tylko chcesz.

-Chcę, dlatego proponuję- uśmiechnął się Mickiewicz. Słowacki nie zniósł tego wzroku i sam musiał spuścić oczy. Przypomniał sobie dzień, w którym jego ojczym, doktor Bécu, zorganizował przyjęcie... Myślał o tamtym dniu nie raz. Nawet wtedy, gdy pijany Mickiewicz wdarł się do jego mieszkania. Wtedy nie dokończył wspominek. Słowacki nie mógł wytrzymać. Demony przeszłości dopadły go nawet teraz. Zerwał się z miejsca. Zdziwiony Mickiewicz uniósł brwi.

-Przepraszam najmocniej... Wrócę chyba do mieszkania.

-Co się stało?

-Źle się poczułem- skłamał Juliusz.

-Odprowadzę cię.

-Nie chcę.

-Ale może ci się coś stać po drodze...

-Dam radę- huknął Słowacki stanowczo.

-Mogę cię później odwiedzić?

Juliusz zawahał się. Założył rękawiczki, unikając badawczego wzroku starszego poety.

-Nie. Muszę się przespać. Jutro...

-Tak, jutro- przerwał mu Adam.- Przyjdę po ciebie o jedenastej. U Stefana będziemy w południe. Czy to ci odpowiada?

-Tak. Do widzenia.

Adam celowo zwlekał z odpowiedzią. Chciał się jeszcze napatrzeć na Juliusza, nacieszyć jego obecnością. Wreszcie wstał i skinął głową.

-Do zobaczenia, Słowacki.












Popularne posty

1