7

Otworzył oczy. Był już ranek. Nagle uderzyła go fala bólu. Każdy członek jego ciała emanował nieznośnym mrowieniem. Odwrócił głowę z jękiem. Leżał samotnie w obcym łóżku, cały obolały. Mógłby przysiądź, że jego ciało usiane jest siniakami, bo dosłownie czuł je pod skórą. Podniósł się na łokciach, by usiąść. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie ma na sobie żadnych ubrań. Naciągnął na siebie kołdrę jeszcze wyżej. Zerknął na podłogę, gdzie dostrzegł swoje rękawiczki i kamizelkę. Potem omiótł wzrokiem pozostałe kąty pokoju, odnajdując brakujące części garderoby. Nie miał pomysłu, gdzie mógł się znajdować. Po wystroju wnosił, że może być w hotelu lub czymś podobnym, ale nic poza tym nie przychodziło mu do głowy. Podciągnął kolana,  oplótł je ramionami i oparł o nie głowę. Zaczął kaszleć, a kiedy już się uspokoił, zamknął oczy i usiłował przypomnieć sobie, co działo się dzień wcześniej. Wspomnienie obiadu z Mickiewiczem było jeszcze bardzo wyraźne, ale z resztą miał Juliusz problem. Pojechali gdzieś na obrzeża miasta. Opuszczona kamienica,potem zeszli do piwnicy, jakiegoś pokoju... Mickiewicz... Juliusz zadrżał, ale wiedział, że obraz, który pojawił się w jego głowie, był prawdą. Pocałowali się. Zaraz potem został zmuszony do wypicia, dziwnie wyglądającej, buteleczki laudanum. Potem znów coś wypił, zapalił... Od tego momentu wspomnienia były zamglone, rozmyte. Słowacki znów kaszlnął. Adam chyba wyprowadził go z kamienicy, potem weszli do innego budynku. Słowacki pamiętał, jak oboje tracili równowagę na schodach. Ale co potem? Urywki wydarzeń powracały jak kawałki układanki. Mickiewicz położył go na łóżku. 

-O nie- wymamrotał Juliusz. Już sobie przypomniał. To nie mógł być wymysł jego wyobraźni, bo był zbyt realistyczny, zbyt wyraźny. Nie miało to też nic wspólnego z odurzeniem narkotykami. Kiedyś marzył o tym, ale teraz zrobiło mu się niedobrze na samą myśl. Słowacki poczuł na sobie dłonie Mickiewicza. Pomyślał, ze parę lat wcześniej sam błagałby o dotyk tego mężczyzny. Przeszył go nieprzyjemny dreszcz. Wyprostował się. Chciał uciec, póki jeszcze mógł. Mimo wszechogarniającego bólu. Juliusz pozbierał ubrania z podłogi i szybko doprowadził się do porządku. Jak najszybciej mógł założył na siebie wymięte ubrania, dopadł do drzwi , nacisnął klamkę...i na krótki okres uszło z niego życie. Szarpnął klamką ponownie i jeszcze raz, a potem znowu... Mickiewicz najwidoczniej musiał zamknąć go w pokoju na klucz. Słowacki rozejrzał się nerwowo, ale nie widział nic, czym mógłby drzwi otworzyć. Znowu zadrżał. Kręcił się po pokoju, myśląc, że zaraz zwariuje, jeśli jeszcze tego nie zrobił. Stracił poczucie czasu, mógł tak krążyć po pokoju godzinami. W końcu z transu wyrwał go szczęk kluczy. Serce zaczęło mu szybciej bić.  Do środka wszedł nie kto inny, a Adam Mickiewicz, który spojrzał na Juliusza przelotnie. Słowacki był wściekły. Starszy poeta zdjął surdut i rzucił na fotel. Teraz patrzył Juliuszowi prosto w oczy. Stali naprzeciwko siebie w ciszy. Mickiewicz rozpiął mankiety i podwinął rękawy. Oprócz kaszlu Juliusza nie było słychać żadnego innego dźwięku przez kilka długich minut.

-Jest pan głodny?- przemówił Mickiewicz, jak tylko młodszy mężczyzna przestał kaszleć.

-Chyba pan żartuje!- uniósł się Juliusz. Adam nie był zdziwiony jego reakcją, ale musiał coś powiedzieć, by zmienić tę atmosferę.  Podszedł do kredensu i wyciągnął karafkę wina oraz dwa kieliszki. Nalał do obu, a jeden z nich chciał wręczyć Juliuszowi. Słowacki natychmiast odepchnął wyciągniętą dłoń Adama, a kieliszek spadł na podłogę, roztrzaskując się na setki kawałeczków. Potem bez chwili wahania Słowacki odebrał Mickiewiczowi i drugi kieliszek, który również odrzucił z impetem. Adam patrzył na chłopaka z góry i nie stawiał oporu, gdy ten tłukł kieliszki.

-Jesteś słodki, gdy się złościsz.



-Zamknij się- warknął Juliusz rozchybotanym głosem.- Czemu to zrobiłeś?

-A co, nie podobało ci się?- Adam przez moment zastanawiał się, czy chwilę nie poudawać, że nie wie, o czym mowa. Szybko zmienił zdanie, bo nie chciał go dodatkowo denerwować. Juliusz parsknął rozwścieczony.

-Nie byłem świadom swych czynów! A pan to ohydnie wykorzystał!

-Skończmy już z tym panem- zaproponował Adam. Słowackiemu zrobiło się głupio. Przełknął ślinę. Nie uszło to uwadze starszego wieszcza.

-Pobladłeś, Juliuszu.

-Nie masz pojęcia , przez co przechodziłem, kiedy odwiedzałeś moją rodzinę...-niemal wyszeptał.

-Wiem tylko, że nie mogłeś ode mnie oczu oderwać- odparł spokojnie Mickiewicz.

-A i owszem- potwierdził Słowacki i usiadł na skraju łóżka. Adam odczekał chwilę, ale zaraz zrobił to samo i zajął miejsce obok niego.

-Pewnie pomyślisz, że to głupie- kontynuował roztrzęsiony Juliusz.- Ale często myślałem o tobie w sposób nieprzyzwoity. W sposób, w jaki nie przystoi myśleć młodemu chłopcu i to o innym mężczyźnie...

-Jakiż to sposób- zaciekawił się Litwin. Juliusz zawahał się. Nie chciał się zbytnio uzewnętrzniać, ale skoro już spędził z Mickiewiczem noc, to może i wyznanie mu nie zaszkodzi.

-Często- mruknął na początek.- Wyobrażałem sobie, że jedynym powodem, dla którego pan do nas przychodził, byłem ja. Że chciał pan jedynie spotkać się ze mną. I marzyłem, żebyśmy zostali na chwilę sami...

-Dlaczego?- spytał Adam. Przysunął się nieco bliżej i wyciągnął dłoń. Miał nadzieję, że ten gest ośmieli, ale przede wszystkim uspokoi roztrzęsionego Juliusza. Odwrócił twarz Słowackiego w swoją stronę, trzymając go za podbródek.

-Bo chciałem...- reszta nie mogła mu przejść przez gardło.

-Co chciałeś, Słowacki?

Wyobrażałem sobie, że pan się ze mną kocha- szepnął ledwo słyszalnie. Zaskoczony wieszcz uniósł brwi.

-Ale...- wyrzucił z siebie.- Miałeś kilkanaście lat...Byłeś dzieckiem- zaakcentował dobitnie ostatnie słowo.

-Wiem. I nic nie mogłem poradzić na te myśli. Pragnąłem je zwalczyć, ale były silniejsze od mojej woli. Przy tobie czułem się dziwnie, ale lubiłem to uczucie. Rzadko ze mną rozmawiałeś, nad czym wtedy ubolewałem... Gdybyś widział moją reakcję, gdy ojczym oświadczał, że przyjeżdżasz... W tamtych czasach spotkania z tobą nadawały sens mojemu istnieniu. Może to śmieszne, naiwne, ale tak naprawdę było. Kiedy już u nas byłeś, nie umiałem powstrzymać tych myśli... A potem... Jedno przyjęcie, komentarz Śniadeckiego i już cię więcej nie widziałem. Było mi niesamowicie przykro i wstyd, że mój ojczym i pan Śniadecki wyrządzili ci taką przykrość. Te uczucia mnie opuściły zaraz po tym, jak przeczytałem trzecią część Dziadów...

Adam wysłuchał uważnie wywodu Słowackiego, analizował w głowie każde słowo. I im dłużej wpatrywał się w ciemne oczy Juliusza, tym bardziej tonął w ciepłych odmętach rosnącego w nim uczucia.

-Poniosły mnie emocje... Śniadecki i twój ojczym naśmiewali się ze mnie, podobno i Nowosilcow brał udział w tych przyjęciach, nie mogłem o tym zapomnieć... Atak w Dziadach nie był skierowany w ciebie.

-Może nie był, ale zabolało.

-Wierzę- zgodził się Mickiewicz.- Chciałbym, żebyś mi wybaczył.



-Dlaczego, w takim razie, mnie tak perfidnie wykorzystałeś?

-Ty nie mogłeś kiedyś powstrzymać myśli- Adam mówił cicho, zbliżając się.- A ja nie mogłem powstrzymać czynów.

Juliuszowi stanęły łzy w oczach. Mickiewicz cały czas trzymał go za podbródek. Słowacki zapomniał już, jaki był zły na Adama. I nawet ból ustąpił. Wyciągnął nieśmiało szyję i musnął wargami usta starszego mężczyzny. Kiedy się odsunął, zobaczył rozanielonego Adama z uśmiechem na twarzy.

-Zrób tak jeszcze raz, a nie ręczę za siebie- mruczał kusząco. Juliusz zaśmiał się w odpowiedzi.

-Mówiłem już, że ślicznie się śmiejesz?

-Mówił pan, panie Mickiewicz- odrzekł młodszy poeta.




Popularne posty

1