6

Był w  takim stanie, że nie pamiętał, jak i kiedy wydostał się z tamtej osobliwej piwnicy. Nie był też pewien, w jakim jest kraju. Wszystko się kręciło, włącznie z tym, co nie powinno, wzdymało się i pękało, rodząc snopy różnokolorowego światła. Juliusz widział i słyszał rzeczy, które nie miały prawa istnieć. Dziwne stworzenia galopowały przez opustoszałe ulice Genewy. Duchy unosiły się nad nim i nad Mickiewiczem, który bez przerwy mruczał coś pod nosem. Nagle Słowacki poczuł dłoń na ramieniu i zachwiał się pod jej naciskiem.

-Słowacki, przepraszam za scenę z piorunem w Dziadach... 

-Słucham?

-Przepraszam za scenę z Doktorem...

-Nie słyszę...-jęknął Juliusz. Przez narkotyki nie wiedział, ani nawet nie podejrzewał, co dzieje się naprawdę.

-Przepraszam cię.

-Gdzie jesteśmy- wyrzucił z siebie Juliusz, kiedy krąg wyimaginowanych wiedźm zaczął tańczyć wokół nich.

-Chodź- Adam pociągnął go za rękaw koszuli, a młody Ukrainiec poddał się jego sile. Szedł nie wiadomo, nie wiadomo po co. Resztkami świadomości zdołał zrozumieć, że wchodzą do jakiegoś budynku. Oświetlenie boleśnie raziło Juliusza w oczy, ale nie zwalniał kroku. Powolnie pokonywali schody, potykając się po drodze parokrotnie. Kolejny klucz tego wieczora, kolejne drzwi. Trzask świadczący o ich zamknięciu. A potem łoskot.

-Słowacki- jęknął Adam, schylając się. Juliusz upadł i leżał teraz ledwo przytomny na podłodze. Starszy poeta podniósł go i położył w łóżku. Słowacki uśmiechnął się i wydał pomruk zadowolenia, kiedy poczuł pod sobą miękką, świeżą pościel. Adam przełknął ślinę. Był pod mniejszym działaniem narkotyków, bo celowo zażył ich mniej. Bawił go widok odpływającego w nicość Juliusza, kiedy jeszcze znajdowali się w piwnicy. Ale zmuszał Słowackiego do oddawania się tej wątpliwej przyjemności nie bez powodu. Otumanionego Juliusza łatwiej było Adamowi zaciągnąć do swojego hotelowego pokoju. Chciał ich wspólny wieczór wykorzystać w pełni, skoro miał tak wspaniałą okazję. Zbliżył swoje dłonie do rozmarzonego Słowackiego i zaczął odpinać guzik za guzikiem na kamizelce młodszego mężczyzny. Juliusz zachichotał, jak tylko poczuł na sobie obce, zimne palce. Mickiewiczowi przypomniało się nagle, jak kiedyś zobaczył Juliusza na jakimś przyjęciu. Słowacki mógł mieć jakieś szesnaście lat. Nie zamienili ze sobą wtedy ani słowa. Adam przypuszczał nawet, że Juliusz nie zdawał sobie wtedy sprawy z jego obecności. Nikt go raczej o tym nie poinformował, bo świat poetów huczał od plotek o kłótni Mickiewicza z rodziną Słowackiego. Ale stało się coś innego. Mickiewicz zdał sobie sprawę, że naprawdę lubi Julka, może nawet jest nim oczarowany. Coś w nim go głęboko intrygowało i sprawiało, że Adam zapragnął go posiąść, choćby na tamtym przyjęciu. Gdyby nie cała afera z doktorem Bécu, być może Litwin zdobyłby to, czego tak pożądał o wiele wcześniej. Powrócił myślami do tego co tu i teraz. Odsłonił szyję Juliusza i pocałował, znów wzbudzając w młodszym poecie falę tłumionego chichotu. Po początkowym rozbawieniu Słowacki przestał czuć się pewnie, jakby wiedział, że sprawy zaszły za daleko. Chciał odepchnąć wieszcza, ale był za słaby. Położył więc tylko dłonie na torsie mężczyzny.

-Źle się czuję- wymamrotał słabo.

-Zaraz ci przejdzie.

-Panie Mickiewicz...

-Proszę, mów mi Adam- nalegał, przenosząc się z pocałunkami na żuchwę Ukraińca. Ten jęknął, co Adam uznał błędnie za zaproszenie. Zaatakował jego wargi swoimi. A robił to tak zachłannie, że wkrótce Juliuszowi brakło tchu. Ponownie spróbował zepchnąć z siebie Mickiewicza, ale i tym razem mu się nie udało.

-Cholera- syknął niecierpliwie Adam i zignorował próby sprzeciwu Słowackiego. Wyprostował się, w mgnieniu oka pozbył obrań, które odrzucił jednym ruchem na podłogę. Dokończył rozbierać Juliusza, tym razem tak, jakby się gdzieś spieszył. Powieki Słowackiego stawały się cięższe i cięższe. Ledwo powstrzymywał się od zanurzenia w kuszącej toni narkotycznych, wzburzonych fal. Opiumowe szaleństwo wyostrzyło mu zmysły. Każdy dotyk Adama odbierał ze zdwojoną siłą, jakby Mickiewicz wtapiał się w jego osłabione ciało.Wykrzesał z siebie jeszcze trochę sił i rozejrzał się po pokoju.

-Co to za miejsce?- szeptał.

-Nie myśl teraz o tym.

Nagle Juliusz poczuł ból. Aż się wzdrygnął. Oczy zaszły mu niespodziewanie łzami, których nie umiał kontrolować.

-Nie, nie, nie...-wyrzucił z siebie na jednym wydechu.-Boli.

-Poboli i przestanie- przekonywał Adam, wpychając swoją męskość głębiej w Juliusza.

-Nie, przestań... Tylko Ludwik może...-wysapał Juliusz i oparł dłonie o ramiona Mickiewicza, który znajdował się nad nim. Napierał z całych sił, ale nawet, gdyby nie był omamiony nalewką z opium, nie dałby Mickiewiczowi rady. Od dziecka był raczej wątły, delikatny. Podatny na choroby i wrażliwy. A przynajmniej tak go opisywali przyjaciele i członkowie rodziny, z czym Juliusz w duchu się zgadzał. Nie lubił w sobie tej, miejscami nadmiernej, uczuciowości. Pogodził się z nią i starał żyć jak każdy inny człowiek.

-Rozluźnij się trochę, a przekonasz się, że to przyjemne- warknął Mickiewicz, poruszający się teraz trochę szybciej. Słowacki zacisnął palce na ramionach Litwina, aż zbielały mu knykcie.

-Przestań, boli- powiedział płaczliwie. Kaszlnął, a potem zaczerpnął łapczywie powietrza w płuca. Wydawało mu się, że za minutę, za sekundę się udusi.

-Boli dlatego, że jesteś ciasny- mruknął Adam. Schylił głowę i pocałował wgłębienie pomiędzy obojczykami Juliusza.

-Musisz się uspokoić- radził Mickiewicz i przyspieszył. Młodszy poeta zacisnął mocno powieki, a zaraz potem przygryzł bezwiednie dolną wargę. Jęknął, co w Adamie wzbudziło dodatkowe pokłady podniecenia.  Ile już razy w przeszłości wyobrażał sobie ten moment? Ile razy Mickiewicz w swych wyobrażeniach uwodził biednego Słowackiego, zaciągał do pokoju, rozbierał? Adam nie potrafił zliczyć. I jeśli nawet myślał, że kiedyś faktycznie spędzą razem noc, na pewno wyglądałoby to inaczej, niż dzisiejszy wieczór. Adam starał się o tym nie myśleć. Jego jedynym problemem było raczej przeczucie, a nawet pewność, że kiedy Juliuszowi wróci świadomość, to będzie wściekły. Kilka łez zsunęło się w dół po bladym policzku Słowackiego, choć z całych sił starał się, by do tego nie dopuścić.

-Czemu płaczesz?-wydyszał Adam. Drugi poeta nie odpowiedział.

-Prosiłem, żeby się waćpan rozluźnił- dodał, spoglądając w dół na drżącego Słowackiego.

-Nie wiem, nie potrafię...-wypłakał Juliusz. -Gdzie jesteśmy? Źle się czuję, chcę do domu...

Adam chwycił go za szyję i ścisnął, a drugą dłoń przeniósł na udo młodego poety i podciągnął nieco w górę. Nie mógł się już dłużej kontrolować. Pożądanie przejęło nad nim władzę. Musiał się pochylić, by wejść w Juliusza jeszcze bardziej, być bliżej, czuć zapach jego ciemnych loków, wbić się w jego oczy. Trzęsące się dłonie Ukraińca usiłowały teraz zdjąć rękę Adama z szyi. Słowacki jęczał z bólu, ale starszemu poecie ten dźwięk przypadł do gustu.

-O nie, Julek- Adam szeptał mu do ucha.- Dzisiaj już cię nie wypuszczę.




















Popularne posty

1