32
Pochylał się nad literatką wódki, schylał głowę co raz niżej. Zdawało mu się, że coś dostrzega w alkoholu, że coś w nim pływa. Chyba pierwszy raz w życiu nie miał ochoty pić.Westchnął przeciągle i odsunął wierzchem dłoni kieliszek. Śmiech bawiących się w salonie dzieci zaczął go drażnić. Dosyć miał już własnych, kotłujących się odgłosów w głowie. Pragnął nieskazitelnej ciszy, ale z drugiej strony nie miał serca dzieciom niszczyć zabawy. Nie wstał zatem, choć wyobrażał to sobie; widział, jak powolnie sunie do przodu, w akompaniamencie stukotu swojej laski o podłogę, staje w progu i tylko gromi dzieci spojrzeniem, a one natychmiast milknął. Zazwyczaj to wystarczało, by je do porządku doprowadzić. Dla Adama w dalszym ciągu pozostawało tajemnicą, czemu jego pociechy aż tak się swego ojca obawiają. Nigdy im niczego złego nie zrobił. Już wolałby Celinę uderzyć, ale nie swe dzieci. Zresztą, Celinie nie raz się dostało, ale najczęściej z powodu opróżnionych przez Mickiewicza wcześniej butelek wina. Miewał też napady wyrzutów sumienia w związku ze swą impulsywnością, ale szybko mu one mijały. W końcu jego małżonka była nie do zniesienia, a on musiał ten fakt jakoś odreagować. Bardziej gryzło go, że na Juliusza podniósł rękę... Adam przełknął ślinę. Dziecięce głosy zaczęły się rozmywać, aż w końcu zniknęły całkowicie. Stół, przy którym siedział ,również się rozpierzchł, tak samo jak krzesła, fotele, zasłony, okna i ściany. Jedyną rzeczą, jaka Adama nie opuściła, to myśl o Słowackim. Łącząca ich relacja, bo Litwin nie potrafił inaczej tego nazwać, była wyjątkowo męcząca. Kochać ,czy nie kochać, tolerować, czy nienawidzić, życzyć mu dobrze,czy wręcz przeciwnie... Adam pozwolił powiekom opaść. Juliusz. Co o nim myśleć? Poeta dwa dni wcześniej obawiał się o życie swojego młodszego towarzysza, ale sam do tak niebezpiecznej sytuacji doprowadził. Gdyby nie nalegał o z Zygmuntem wyjaśnianie sprawy, Słowacki z pewnością nie wpadłby na pomysł z pojedynkiem. Adam uniósł bezwiednie kącik ust. Nie znał wszystkich pomysłów Julka, ale był święcie przekonany, że ten był z nich wszystkich najmniej lotny. Pojedynek... Przecie Słowacki sam by walizek do kamienicy nie wniósł, co dopiero brać udział w pojedynku na śmierć i życie. Ale nie to było w tym wszystkim najgorsze. Mickiewiczowi nie pasowało, że się tym przejął. Już dawno stwierdził, że powinien mieć do Julka stosunek ambiwalentny. Jest, to jest, nie ma go, to też dobrze. Litwin już się gubił w swych myślach. Źle się czuł z faktem, że gdyby nie decyzja Krasińskiego, to być może byłby świadkiem śmierci Ukraińca. Choć sam wątpił w to, by nowy kochanek Słowackiego chciał go zabić. No cóż, nie wiadomo, jak miałoby się tamto spotkanie zakończyć. Gdybanie też Adamowi na dobre nie wychodziło. Początkowa nienawiść do Juliusza, która zakiełkowała w nim zaraz po rozstaniu, zdążyła już się nieco skurczyć. Sam zauważył, jak bardzo niezdecydowanym człowiekiem jest. Z jednej strony chciał się Ukraińca jak najszybciej pozbyć z KSB, z drugiej zaś cieszył się, że mógł go znów zobaczyć... Szczególnie, że po tym, co mu Mickiewicz zrobił, ich spotkanie mogło wyglądać odmiennie. Jednak Juliusz mu poniekąd zaimponował. Nie bał się stanąć z Adamem twarzą w twarz, nie zmieszał starszego poety z błotem, na co ten z pewnością zasługiwał. Po prostu się w Kole zjawił, obdarzył Mickiewicza tym swoim typowym, niewinnym spojrzeniem i skruszył skały w sercu wieszcza. Adam wypierał z głowy usilnie tę myśl, że może Słowacki nie jest taki zły, jak mu się jawił. A i dotykanie go sprawiło Litwinowi niemałą przyjemność... Bezradność w oczach młodszego poety, kiedy tak nieporadnie trzymał broń w dłoni, była wręcz rozbrajająca. Czy prawdą było, że Adam wciąż miał w sobie miłość do niego? Możliwe. I nienawidził się za to. Nie mógł zagłuszyć wrażenia, że przez moment na ów zamglonej polanie przy kapliczce, było naprawdę miło. Przez kilka chwil Mickiewicz czuł się tak jak w ów pamiętny lipiec w Genewie. Pokręcił głową, sam sobie zaprzeczając. Pragnął dojść do ładu z tym, co się w nim działo. Pewnym było, że nie może tkwić w obecnym zawieszeniu. Albo Juliusza chciał, albo Juliuszem gardził. Problem w tym, że oba aspekty go przekonywały, gdyż Słowacki według niego i na nienawiść i na miłość zasługiwał. Julek miał w sobie coś, co bardziej niż duch Ludwika namieszało wieszczowi w głowie. Drżąca dłoń samoistnie przesunęła się po blacie stołu i ścisnęła kieliszek. Może teraz, może mógłby zalać wódką swój afekt względem Juliusza? Nie. Coś mu dłoń przyszpiliło do stołu, tak jak wtedy, gdy w genewskiej kawiarni Słowacki zauważył, że starszy mężczyzna ma z alkoholem problem. Chyba chciał do Juliusza wrócić. Sam już nie wiedział. Pewny był, że pozbycie się go z KSB jest dobrym rozwiązaniem, ale przecież, kiedy już Słowackiego w Kole nie będzie, to co będzie na przeszkodzie stało, by mu ponownie swą miłość wyznać? Poziom zagmatwania całej z nim zażyłości był tak ogromny, iż Adam już nie kontrolował swych myśli i trudno mu było jednoznacznie stwierdzić, czym Słowacki dla niego jest. Litwin był niekonsekwentny. I to bardzo. Przysiągł sobie najpierw, że nie będzie z młodszym poetą już kontaktu utrzymywać, gdyż zraniony się poczuł. Potem zapragnął zemsty i się na Ukraińcu odegrał ohydnie. W końcu zachciało mu się ich stosunki nieco ocieplić i dać sobie czas na zaprzyjaźnienie z nim, stąd chciał Julka od Sprawy Bożej odsunąć. A teraz nagle zrozumiał, że to wszystko na nic, bo mu ciągle zależy na tym filigranowym, ciemnookim brunecie. To wszystko składało się na jego niekonsekwencję w działaniach. Ale czy można zachować zdrowy rozsądek, kiedy bój toczy się o miłość?