30

Wystarczyła jedna noc, by wszystko zrozumiał. Jedna rozmowa z odpowiednią osobą. Nawet jeśli osoba, o której mowa, była zjawą. Adam nie czuł się źle, choć powinien. Nie był zmęczony, nie był przestraszony, ale przede wszystkim nie był Słowackiemu za nic wdzięczny. Pojawiły się bowiem okoliczności, dzięki którym Mickiewicz począł na otaczający go świat patrzeć inaczej niż zwykł to do tej pory robić. Prawdą było, że duch pana Spitznagela wyrządził wiele szkód. Litwin sądził jednak, że mara odkupiła swe winy tym, że wreszcie otworzyła mu oczy na pewną sprawę. Ludwik mówił do poety długo i wiele, co wystarczyło, by ten przeanalizował raz jeszcze rolę Juliusza w swoim życiu. Adam miał sporo czasu na refleksję, kiedy gościł w swym ciele moc wściekłej zjawy, która to podsuwała mu co raz to nowe argumenty...  Jedyne, co właściwie Słowacki mu dał, to kilka chwil przyjemności, a potem same rozczarowania. Wzgardził jego uczuciem, porzucił jak psa, uprzednio się o swego ojczyma zajadle wykłócając, potem upokorzył na przyjęciu Januszkiewicza i ostatecznie dobił stwierdzeniem o braku wiary w miłość. I kiedy to Towiański przestawał rzucać w niego biblijnymi cytatami, które niby miały Ludwika wypędzić, Adam wsłuchiwał się w słowa ducha, a pokój pogrążał się w mroku i chłodzie. Dzięki temu doszedł do wniosku, że nawet jego nieudane małżeństwo z Celiną było winą Słowackiego. Tak samo jak to nieszczęsne opętanie, nawet jeśli krótkotrwałe i oczyszczające. Dziwnym trafem zjawa, która nim wtenczas owładnęła, ściśle związana była ze Słowackim, co Juliusz zdążył mu powiedzieć jeszcze w Genewie. Mickiewicz darował sobie próby odgadnięcia, co Ludwik chciał osiągnąć tym opętaniem. Domyślał się, że chodzić może o Juliusza. Wiedział przecież, że duchy bywają zazdrosne i mściwe; czytał wiele na ich temat, pracując nad Dziadami. Może dzięki swojemu doświadczeniu w tejże dziedzinie mógł teraz taki spokój zachować. Tak czy siak, powodem musiał być ten przeklęty Słowacki, bo był jedynym ogniwem, łączącym Spitznagela z Mickiewiczem. I za to właśnie Litwin chciał się teraz odpłacić. Nie chciał mu krzywdy robić, przecie już raz mu dopiekł i byli kwita. Adam otworzył Słowackiemu nowy rachunek. Problem w tym, że już dopatrzył się pierwszej winy, która dała mu pozwolenie na kontynuację vendetty. Słowacki zabił ich miłość, zabił też resztki szacunku, jakie Litwin do niego miał. Ale z uwagi na to, co wydarzyło się prawie dwa lata temu w jednym z paryskich mieszkań, starszy poeta postanowił zrezygnować z zemsty w wymiarze fizycznym. Przynajmniej na razie. Chciał się tylko Ukraińca pozbyć, choćby z Koła Sprawy Bożej. Jedyne, co mu utrudniało zadanie, to wyraz twarzy Julka, który teraz przypominał ukarane przez ojca dziecko.



-Ależ...bracie Adamie...- rzęził Towiański, rozkładając ręce. Pozostali członkowie Koła otoczyli ich ze wszech stron, jednocześnie zachowując pewien bezpieczny dystans, by żadnemu z trójki rozmawiających mężczyzn nie przeszkodzić. Może trójka to przesada. Rozmawiali bowiem tylko Andrzej i Adam. Juliusz cały ten czas wymownie milczał, czym Mickiewicza do szału doprowadzał.



-Ten człowiek- Litwin wskazał oskarżycielsko palcem wprost na Słowackiego.- Nie jest mile widziany w mym domu.



-Ten człowiek życie ci uratował!- poprawił go Mistrz. Obrzucił potem wszystkich zebranych spojrzeniem, by skupić ich uwagę na swej osobie.



-Jako jedyny takąż moc posiadał, by cię, bracie, spod wpływów Czarta uwolnić!- jego głos dudnił złowieszczo, oplatając każdego w salonie niczym szal.- Może brat Juliusz ważniejszym jest elementem naszego Koła, niźli nam się wszystkim zdawało!



Mickiewicz parsknął śmiechem donośnie, powodując, iż Słowacki się wzdrygnął. Obiecał sobie, że cokolwiek się teraz stanie, że jakiekolwiek padną słowa, pozostanie nieugięty. Nic go z równowagi nie wyprowadzi, bo stawką było bezpieczeństwo jedynej bliskiej jego sercu osoby. Adama. Litwin natomiast czuł już zapach wygranej i doczekać się nie mógł reakcji milczącego do tej pory Juliusza. Miał w zanadrzu fakt, dzięki któremu będzie mógł uciąć dalszą z Towiańskim polemikę. Ale nie chciał na razie atakować. Miał jeszcze nadzieję, że przekona Andrzeja do swej racji w łagodniejszy sposób. Dlatego też uśmiechnął się kwaśno i odparł wreszcie:



-Do tej pory Koło działało sprawnie. Każde przedsięwzięcie uwieńczone było sukcesem. W takim stanie trwalibyśmy do teraz, ale dobra passa nagle nas opuściła. A dlaczego? Ponieważ zjawił się pan Słowacki!- Adam zerknął na wywołanego poetę przelotnie, ale nie dopatrzył się żadnej w nim zmiany.- Czy naprawdę uważacie, że Mefistofeles nie chciał na nasze wezwanie odpowiadać? Przecie to absurd! Szatan zawsze odpowiadał na ludzki głos! Pewnym, że ów porażka winą pana Słowackiego. Zaszkodzi naszej sprawie. Bożej sprawie! Dlatego wnoszę o jego odsunięcie od Koła.

Tłum wydał z siebie cichy szum, ale żaden z towiańczyków Adamowi nie odpowiedział. Towiański uniósł dumnie głowę i odwrócił się twarzą do tematu sporu: Juliusza. Ukrainiec był nad wyraz spokojny, nie miał w sobie ani krztyny złości. Znosił słowa Mickiewicza i wydawało się, że ma w sobie więcej dlań rozumienia niźli czegokolwiek innego. Andrzej znał sekret, który Julka z Adamem na wieki połączył. To dawało mu nad Mickiewiczem przewagę. Musiał nieco mu na uczuciach zagrać, choć po wydarzeniach z nocy stracił ochotę na intrygi. Nie zamierzał pozbywać się z KSB młodszego poety. Jego zdolność wpływu na Mickiewicza mgła się przecież jeszcze kiedyś przydać. Choćby z tego względu chciał go zawzięcie przed Adamem bronić. Znów przeniósł wzrok na Litwina i wziął głęboki oddech, by potem parę starannie dobranych słów wycedzić.



-Czyś spoglądał kiedykolwiek, bracie Adamie, w te oczy- dłonią wskazał na Juliusza. Adam przełknął ślinę. Wszyscy zebrani w salonie mężczyźni zgodnie milczeli, wyczekując odpowiedzi Adama, która, koniec końców, nie nadeszła.



-Gdybyś w nie spojrzał- podjął Towiański.- To wiedziałbyś, że nie ma w nich żadnej skazy, żadnej złości, nienawiści... Jedynie czyste dobro. Na tobie się, bracie, zawiodłem. Nie słyszałem bowiem, byś jak należy swej wdzięczności za uratowane życie w słowach wyraził. Albo choćby czcigodnemu panu Słowackiemu dłoń uścisnął. Jak możesz, Adamie, być tak niewdzięczny? Nieczuły? Jesteśmy wszyscy tylko ludźmi i każdemu z nas zdarzyło się pobłądzić. Być może wczorajszy obrzęd był pomyłką? Ja tak właśnie myślę i przyznaję się do tego otwarcie. Lepiej, że się nie dowiemy, jakie by były skutki. I w jednym masz rację. Nie dowiemy się tego tylko i wyłącznie dzięki bratu Juliuszowi.



-Mistrz stracił chyba swój cały rozsądek- odpowiedział Adam.- Jak mamy Polskę uratować, kiedy jakiś mierny poeta nie pozwala nam rozkruszyć kajdan? Co jeszcze może nam pan Słowacki zniszczyć? Który z pomysłów Koła w pył obróci? I jak się do sprawy mają jego oczy? Czyż wilk nie ma oczu łagodnych? Czyż jego ojczym, narodu zdrajca, niewinnych oczu nie miał? Nawet Szatan, gdyby tylko chciał, potrafiłby wrażenie nieszkodliwego wywrzeć, na co dowodem me opętanie! Bracia! Zrozumcie, że w przeciwieństwie do pana Słowackiego, Mefistofeles mógłby naszej sprawie dopomóc! Bo realną siłę posiada! A pan Słowacki? Po cóż nam pan Słowacki? Chyba tylko po to, by nas obrażać w swych poematach!



Adam był pewien, że na wspomnienie doktora Bécu, Juliusz zareaguje, ale się pomylił. Słowacki zdawał się być nieobecny, jakby bujał gdzieś w obłokach wysoko nad głowami wszystkich zgromadzonych.

Mimo jego braku oburzenia, Mickiewicz nie zląkł się. Zamierzał wyciągnąć swego asa z rękawa. Być może popełniał błąd, może zarażał w ten sposób również sam siebie, ale spróbować nie zaszkodzi.



-Skoro to was nie przekonuje, drodzy bracia i ty, Mistrzu...- mówił od niechcenia, idąc powoli w stronę Towiańskiego.- To muszę się z wami podzielić moimi podejrzeniami... Myślę, że wystarczy, jak przywołam jedno nazwisko, które wam uświadomi to samo, co i mnie.



Słowacki zmrużył oczy. Był ciekaw tak samo jak reszta, co tym razem Mickiewicz wymyślił. Adam wreszcie doczekał się reakcji z jego strony. Widząc jego zainteresowanie, posłał mu szelmowski uśmiech.



-Zygmunt Krasiński- powiedział, a Słowacki mimowolnie odsunął się o krok. Jego poruszenie nie uszło uwadze żadnemu z członków Koła.



-Panie Słowacki, niechże się pan nie chowa- zaśmiał się Adam, widząc jak Juliusz wycofuje się za plecy Andrzeja.- Musi pan przyznać, że spędza pan ze wspomnianym przeze mnie Krasińskim dużo czasu. Co jak dla mnie jest bardzo podejrzane. Czyżby coś pana z nim łączyło?



-Co też insynuujesz, bracie?- oburzył się Seweryn Goszczyński, który jako jedyny zdołał się przemóc.



-Wydaje mi się, że wszyscy się domyślamy- Mickiewicz wzruszył ramionami.- Nie widziałem nigdy pana Słowackiego w towarzystwie kobiety. A z panem Krasińskim widuje się pana dosyć często. Chyba zachowanie Słowackiego starczy wam bracia, za dowód?



-Adamie, proszę byś przestał- Towiański wyciągnął do niego dłoń, jakby chciał go uciszyć gestem.- Zmierzasz w złą stronę.



-Och, czyżby?! Może w takim razie wyrażę się bardziej dla was wszystkich zrozumiale. Jestem pewien, że pan Słowacki utrzymuje z przywołanym przeze mnie panem Krasińskim nieprzyzwoite stosunki! Co na potępienie zasługuje! Taki człowiek, jak Słowacki, będzie się za swe czyny w piekle smażył! Takie spoufalanie się z mężczyznami...



-Może dla odmiany pozwolimy bratu Juliuszowi się wypowiedzieć- przerwał mu Towiański. Oczy wszystkich skierowały się na Ukraińca, który zapadał się w sobie i pobladł. Musiał wymyślić coś, cokolwiek, byle szybko... Ale nic nie przychodziło mu do głowy. Wątpił, by argument męskiej przyjaźni przemówił do Adama. Młodszy poeta czuł, że na tym by się nie skończyło i Mickiewicz pociągnąłby temat dalej. To musiało być coś, co zatka mu usta. Starał się wymyślić coś racjonalnego, ale każda myśl ulatywała zanim zdołał ją złapać.



-Panie Słowacki?- ponaglał Andrzej, ku uciesze Adama, który stał tuż obok.



-Tak...- Juliusz odezwał się zachrypniętym, osłabionym głosem, a każdy ruch jego żuchwy przypominał o ranie na szyi.- Może widział nas pan razem, ale jest ku temu powód...



-Słucham- Mickiewicz splótł ręce za plecami i pochylił się nieco.



-Pan Krasiński był mi bliskim przyjacielem, ale okazało się, że zbyt wiele nas różni. Odmienne poglądy i pewna...nieuprzejmość ze strony pana Zygmunta...- Juliusz starał się zyskać na czasie, więc mówił zawile i dosyć cicho. Chciał stworzyć dla siebie szansę na wymyślenie prawdopodobnej historii.



-Sprawiły...że... Pokłóciliśmy się i..



-Ludzie, którzy nie darzą się przyjaźnią, nie przebywają tak często w swoim towarzystwie- zauważył Litwin i obejrzał tłumek mężczyzn, cały czas obserwujących zajście.



-Tak, wiem, ale musieliśmy odbyć parę spotkań, by omówić pewną kwestię...



-Do rzeczy, panie Słowacki.



-Nasza waśń doprowadziła pana Zygmunta i mnie do ostateczności. Będziemy się pojedynkować- wypalił Julek, zanim zdołał to przemyśleć. Adam skamieniał. Mina trochę mu zrzedła, a ciało w bezruchu zastygło.



-Zażądałem satysfakcji. Ustaliłem z panem Zygmuntem gdzie i kiedy odbędzie się nasze, mam nadzieję, ostatnie spotkanie...- brnął Ukrainiec ze wzrastającą pewnością w głosie.



-Doprawdy?- wymsknęło się Andrzejowi, który odgadł, że Słowacki kłamie. Ale zrobił to tak wybornie, że Mistrz wybałuszył oczy i mógł tylko unieść nieśmiało kącik ust, na znak zadowolenia, że udało się poecie odeprzeć tak niespodziewany atak Adama.



-Owszem. Mogę panom zdradzić, że pan Zygmunt udał, że mnie nie zna, kiedyśmy się na jednej z paryskich ulic spotkali, a to z powodu naszego światopoglądowego sporu i pewnej kobiety...



-Jakiej- warknął Mickiewicz, przeczuwający swoją nieuchronną klęskę. Chciał chociaż dzięki pytaniu o kobietę zdemaskować Julka. Tylko że Ukrainiec wyciągnął nazwisko swojej i Zygmunta znajomej z taką siłą w głosie, że Adam uchylił usta ze zdziwienia.



-Panny Joanny Bobrowej. Cóż to za kobieta, panowie...Nie znajduję nawet odpowiednich słów.



Zapadła cisza, która nie raz odwiedzała ściany domu Mickiewiczów. Adam wiedział, że w oszustwo młodszego poety są towiańczycy gotowi uwierzyć. A nie chciał na to pozwolić. Nie miało być żadnego pojedynku, żadna panna Słowackiemu w głowie nie zawróciła, to było pewne. Ale gdyby Adam znalazł sposób, by faktycznie udowodnić, że pojedynek był jeno fikcją...



-W takim razie przepraszam pana, że oskarżałem o najgorsze. Niechże pan pozwoli, że w ramach rekompensaty... zostanę pańskim sekundantem w ów pojedynku. Moja pomoc z pewnością się panu przyda.



Słowacki zakrztusił się i kaszlnął, przerażony obrotem spraw. Pojedynek miał być przecie tylko zasłoną, a teraz zmuszony był do wprowadzenia w życie owoców swej niezdrowo wybujałej fantazji. Wszyscy patrzyli, jak ten zwija się z bólu i krztusi, aby po kilku minutach na powrót się wyprostować i odpowiedzieć z lodowatą powagą:



-Niechże i tak się stanie. Zaszczytem będzie mieć pana za sekundanta, panie Mickiewicz.


 





Popularne posty

1