24
Byli sami już kwadrans, a może i
dłużej. Obaj nie wypowiedzieli ani słówka od momentu, w którym
wściekły jak osa Zygmunt trzasnął za sobą drzwiami. Mickiewicz
jak gdyby nigdy nic podszedł do okien i odsunął zasłony, a
potem zajął się przeglądaniem rzeczy, które dostały się w jego
łapska. Słowacki nie znosił, gdy ktoś dotykał bez pytania jego
bibeloty, ale Adam funkcjonował na innych warunkach. Mógł robić,
cokolwiek chciał, a Juliusz i tak mu uwagi nie zwróci. Więc
odsuwał szuflady w najlepsze i niby od niechcenia przeglądał
notatki zgromadzone na sekretarzyku. Słowacki podejrzewał, że jego
wizyta nie jest bezcelowa. Szczególnie, że ich ostatnie spotkanie
skończyło się niemiłym akcentem. Doszukiwał się w jego gestach
podpowiedzi, ale sama obecność Litwina mieszała mu w głowie. Ten
obrał teraz za obiekt swych badań biblioteczkę. Przebierał
palcami po jej zasobach, a Juliusz spokojnie się temu przyglądał.
-Podobnież chciałeś o czymś ze mną pomówić- naciskał Słowacki, zaniepokojony narastającą ciszą.
-Sypia pan z panem Krasińskim?- dziwacznie to zabrzmiało w ustach Mickiewicza. Juliusz wywrócił oczami, czego starszy poeta nie mógł zobaczyć, bo wciąż stał do niego tyłem, zainteresowany biblioteczką.
-Może tak, może nie. To nie twoja broszka.
-Czyli sypia pan...- mruknął przeciągle Adam i znów zamilkł na dłuższą chwilę. Nagle dostrzegł coś znajomego i od razu wydobył ze sterty innych, mniej ciekawych książek. Uniósł swoje odkrycie i spojrzał na Juliusza, nad wyraz zdziwiony.
-Czytał pan mój epos?- pozłacane litery tytułu Pana Tadeusza mieniły się w świetle wieczornego słońca, którego promienie wdarły się szturmem przez odsłonięte szyby.
-Dlaczego nie zwracasz się do mnie po imieniu- Juliusz zignorował jego pytanie.
-Tłumaczyłem już- Adam wzruszył ramionami, ale zaraz potem oprzytomniał. Miał przecież się zemścić, odpłacić pięknym za nadobne. By to zrobić, zmuszony był udobruchać Słowackiego, więc musiał zrezygnować z tak dla niego typowej oschłości.
-Dobrze więc... Czytałeś?- ominął zwrot grzecznościowy, zgodnie z życzeniem młodszego mężczyzny.
-Prawda to. Wielce przypadł mi do gustu, choć jest zbyt sentymentalny jak na obecne czasy.
-I nie przeszkadzało ci, że nawiązałem do twej osoby?- spytał Adam, a zwracanie się do Słowackiego po imieniu przychodziło mu bardzo lekko. Obawiał się wcześniej, że może być inaczej. Jego rozmówca zasępił się. Nie przypominał sobie, by cokolwiek z nim związane, znajdowało się na stronicach Pana Tadeusza. Może tylko nazwa jego herbu, Leliwa, ale z pewnością nie to było tematem tejże rozmowy. A czytał utwór wielokrotnie, stąd wątpił, że cokolwiek zdołało mu umknąć.
-A co tam niby mnie dotyczy?
-Jakże, nie spostrzegłeś?- Adam wybałuszył oczy.- Jam jest Robakiem, tyś Ewą, której mieć nie mogłem. A Celina to matka Tadeusza, którą usiłuję jakoś...myśli o tobie zagłuszyć- wyjaśnił Mickiewicz. Mówił szczerze, pisząc epos właśnie to miał na myśli, ale teraz, po czasie, przestało mu na tym zależeć. Miał na uwadze jeno to, by upokorzyć Julka, wdeptać w ziemię, ostatecznie usunąć ze swego życia.
Musiał tylko wcześniej wyrównać rachunki. Trochę z nim pomówi, zaczaruje słowem, to zawsze działało. Rozczuli. A potem zrobił, co planował od tych kilku dni i tyle się będą widzieli.
-Przyznam, żem uwagi na to nie zwrócił- odrzekł Juliusz, z lekka poruszony.
-Nic to- westchnął Mickiewicz i splótł ramiona na torsie. Biodrami oparł się wygodnie o komodę. Czas zacząć działać.
-Powiedz, żeś coś poczuł, gdym cię po biednym twym policzku głaskał.
-Więcej poczułem, gdy mnie uderzyłeś- żachnął się Słowacki. Adam parsknął udawanym śmiechem.
-Byłem podchmielony mocno. Wybacz- mówiąc to, przyjrzał się wspomnianemu policzkowi Ukraińca. Siniak w dalszym ciągu był widoczny, nawet po tylu dniach. Zdecydowanie bledszy, mniejszy, ale tak samo bolesny.
-Wracając do tematu... Jam wtedy coś poczuł. Tęsknotę. Choć przykrym było twe stwierdzenie o braku wiary w miłość, co odebrałem bardzo personalnie.
Teraz Słowacki był pewien, że w grę wchodzi podstęp. Wylewność Adama nie mogła być prawdziwą. Nie po latach rozłąki. Mickiewicz chciał coś osiągnąć, ale Juliusz nie potrafił sobie wyobrazić co, więc był od teraz czujny. A przynajmniej się starał.
-Po co przyszedłeś.
-O, byłbym zapomniał- Litwin zignorował pytanie. Nerwowo poklepywał kieszenie, szukając czegoś. Wreszcie wydobył wąskie, ozdobne puzderko, zbliżył się do siedzącego na otomanie Juliusza i mu je wręczył.
-Co to?
-Otwórz.
Młodszy poeta ociągał się. Raczej spodziewał się zobaczyć w środku truciznę, arszenik lub cokolwiek podobnego, niźli miłą niespodziankę. Wziął wdech i uchylił wieko. To były rękawiczki. Gustowne, atłasowe i w kolorze jadeitu.
-N...nie mogę ich przyjąć.
-Przymierz je. Chciałbym, żebyś posiadał coś ode mnie- ruchem dłoni Adam ponaglał zdezorientowanego Ukraińca. Juliusz powtarzał sobie w głowie, że powinien stanowczo odmówić, co byłoby w dobrym tonie, biorąc uwagę ich obecną sytuację. Ale pokusa była silniejsza. Odłożył wreszcie puzderko na bok i założył na dłonie te dzieła sztuki. Leżały jak ulał. Jakby mu były przeznaczone.
-Są idealne. Jak to zrobiłeś?- Juliusz nie dowierzał, że rękawiczki tak dobrze opinały się na jego dłoniach, przylegały jak druga skóra. Nie uwierały, ale nie były też za duże. Opisywało je jedno słowo. Perfekcja.
-Znam dobrze twe dłonie i błogosławię dni, w których mogłem je w swoich trzymać. Stąd nie było mowy o pomyłce. Proszę. Nie rób mi przykrości i je przygarnij.
Młodszemu poecie zaszkliły się oczy. Zapomniał o swych złych przeczuciach. Co znaczył ten prezent? Najpewniej nic dobrego, ale mimo to przekręcił w Juliuszu jakieś koło zębate i coś zmienił, uruchomił. Przecież, gdyby się temu bliżej przyjrzeć, Adam nie zrobił mu nic złego do tej pory. Raz uderzył, ale był wtedy pijany i rozjuszony, nie można go za to winić -pomyślał Słowacki. A to przecież nic strasznego, biorąc pod uwagę fakt, że to Juliusz był tym, kto zabił ich miłość. Skoro Adam go jeszcze nie skrzywdził, to czemu teraz miałby to robić?
-Dobrze- wydukał.- Dziękuję.
Mickiewicz odwzajemnił podziękowania swym najpiękniejszym uśmiechem, a w oczach miał taką błogość, że aż Juliusz to uczuł i zezwolił na to, by jego serce się stopiło. O to tylko Adamowi chodziło. Mieszał Słowackiemu w głowie i ciągnął ku nieuchronnej katastrofie. Jeszcze tylko parę słów i osiągnie cel.
-Błagam, Julek- podjął Litwin.- Zapomnijmy o przeszłości. Obwiniałem cię o wszystek zło, a sam nie jestem bez winy, com wreszcie zrozumiał. Po tylu latach chyba zdołałeś pozbyć się wątpliwości, a to, co stanowiło dla ciebie przeszkodę, pewno się rozpierzchło. Chcę w to wierzyć.
Słowacki zdjął swe nowe, zielone rękawiczki i odłożył je ze czcią do pudełka. Pragnął coś wtrącić, zaprzeczyć, lecz głos uwiązł mu z gardle. Problem w tym, że Mickiewicz nie tylko odsłonił zasłony w zaciemnionym mieszkaniu, ale też w Juliuszowej duszy, odganiając mrok, który się tam zalągł.
-Juliuszu, błądzisz- szepnęło mu tuż nad uchem, a poetą wstrząsnął dreszcz. Poznał głos. Ludwik. Wrócił, ale czemu właśnie teraz... Ukrainiec powstrzymywał się przed odwróceniem w jego stronę. Mimo to był pewien, że tam stał, niewidzialny dla Mickiewicza. Nagle zapałał nienawiścią do dawnego przyjaciela, gdyż zjawił się nagle i burzył to, co Adam zaczął odbudowywać.
-On kłamie- Spitznagel położył mu dłoń na ramieniu.
-Przestań już...- wymknęło się Juliuszowi.
-Słucham?- Adam był wyraźnie zdezorientowany, gdyż był pewien, że Słowacki połknął haczyk. Tyle, że on nie mówił do Mickiewicza. Miał już dość tego, że cały czas zdaje się na innych. Na matkę, ojczyma, Ludwika i Zygmunta. Kocha Adama. Czemu niby nie mógł z nim być? Bo Ludwik tak twierdzi? A co on może wiedzieć. Słowacki drugi raz nie zamierzał go słuchać i się mu podporządkować. Skoro istniała możliwość na odzyskanie Mickiewicza i jego miłości, to on z niej skorzysta i żadna zjawa go nie powstrzyma, choćby to był duch samego Napoleona!
-Przestań już...-Juliusz musiał jakoś z tego wybrnąć.- Tyle mówić. A zacznij robić.
Mickiewicz ledwo zdusił triumfalny uśmiech, cisnący się na jego usta. Już tak niewiele brakowało, by osiągnął swój cel. Upragniona zemsta była na wyciągnięcie ręki. I ów rękę wyciągnął, złapał Juliusza za szyję i pocałował. Ich wargi zlały się w tętniącą pożądaniem jedność, poruszały się zachłannie, niemal się wzajem pożerając. Ale Adam dążył do jasno określonego celu. Przerwał pocałunek z ukłuciem żalu i wydyszał młodszemu poecie w usta:
-Zrobiłbyś coś dla mnie?
-Wszystko- odparł tamten.
-W takim razie klęknij.-mruknął Mickiewicz. Słowacki zastygł w bezruchu. Liczył na to, że się przesłyszał. Nie chciał, naprawdę tego nie chciał... Ale miał przed sobą prawdziwego Adama, nie żadną z jego replik. Tłumaczył sobie, że dla niego jest gotów na poświęcenie. Nawet takie, choć bał się niezmiernie.
-Wynagrodzę ci to- dodał Adam, ale nie zabrzmiał przekonująco. Juliusz wziął głęboki wdech. Nie czuł się gotowy, ale klęknął i patrzył, jak starszy poeta spuszcza spodnie w dół.
Opamiętaj się- warknął Ludwik, znów dziwnie blisko.- On cię skrzywdzi.
Słowacki spojrzał w stronę, z której dobiegał głos, ale Ludwika już tam nie było. Litwin zaczął się już niecierpliwić. Wiedział, że jeśli Juliusz się teraz rozmyśli, z planu nici.
-Nie musisz się niczego obawiać- powiedział, spozierając w dół na ogromne ze strachu oczy Juliusza.- Powiedziałem przecież, że ci to wynagrodzę.
Słowacki przygryzł wargi. Słowa Adama wcale a wcale go nie uspokoiły. Zadał sobie w głowie jedno pytanie. Czy kochał Mickiewicza? Bez wątpienia. Więc to zrobi. Litwin najpierw poczuł zimną dłoń. Zaraz potem jego na jego męskości znalazły się wargi Juliusza, te słodkie wargi, które przed chwilą namiętnie całował. Adam odetchnął głośniej niż się tego spodziewał. Było mu przyjemnie, ale nie mógł stracić z oczu prawdziwego celu swego pojawienia się w tym przeklętym mieszkaniu.
Język Juliusza mile go łechtał, przesuwał się po wrażliwej skórze, co nie ułatwiało Litwinowi zadania. Musiał zamknąć powieki. Patrzenie na Słowackiego tylko wzniecało w nim żar, a nie chciał jeszcze kończyć. Puścił mimo uszu płaczliwe jęk Ukraińca i w obawie, że ten przestanie, chwycił go mocno za włosy i pociągnął, wpychając swego penisa głębiej w jego gardło. Zrobiło mu się ciepło. Najpierw w podbrzuszu, potem na całym żądnym zemsty ciele. Odchylił nieco głowę. Wyobraził sobie minę Juliusza, gdy się dowie, do czego tak naprawdę zmierzają. Ale to okazało się błędem. Mickiewicz poczuł znajomy dreszcz, który przebiegł mu wzdłuż kręgosłupa, więc szybko pomyślał o czymś mniej niż Słowacki podniecającym. Po raz kolejny szarpnął młodszego literata za włosy, zmuszając do szybszego poruszania się. Ukrainiec ledwo obejmował ustami nabrzmiałą męskość wieszcza. Chciał już przestać, bo czuł się potwornie. Nie tak wyobrażał sobie zawarcie unii między nimi. Jednakże silne dłoń Mickiewicza zmuszała go do dalszego odchylania głowy w przód i w tył. Zaczął się dławić. Panika wzrastała w nim. Natomiast cała euforia, tak przyjemnie gorąca i słodka, spłynęła po Adamie w dół. Do miejsca, gdzie cudne wargi Słowackiego stykały się z jego skórą. Odczuł błogość, jakby miał się zaraz od podłogi oderwać i ulecieć pod sufit. Zacisnął mocniej powieki i palce na lokach Juliusza. Wiedział, że już długo nie wytrzyma. Pocieszał się wizją o drugiej części planu. Spojrzał na Słowackiego, a w efekcie wstrząsnęło nim chłodne, elektryzujące mrowienie. A potem jeszcze raz. Ciarki oplotły jego członka. Nie mógł się powstrzymywać ani sekundy więcej. Doszedł i jęknął z satysfakcją. Nie puścił jednak Juliusza, zmuszając go tym samym, by przełknął jego spermę.
Słowacki to zrobił a potem wyszarpnął się jakoś z uścisku i zaniósł się kaszlem jak jeszcze nigdy. To było ohydne. Gorzki smak nasienia w jego ustach był niewyobrażalnie piekielny. Juliusz przeszedł na czworakach nieco dalej, pod komodę, krztusząc się i dusząc. Przynajmniej miał to już za sobą i czekał jedynie na obiecaną mu, milszą część wieczoru. Ale ta miała nigdy nie nadjeść. Kiedy spojrzał z nadzieją na Adama, ten wciągał na siebie spodnie.
-Zaraz...przecież...- wykasłał Słowacki. Mickiewicz był niewzruszony. Uraczył Ukraińca wejrzeniem pełnym pogardy. To teraz miała się dokonać właściwa zemsta.
-Tylko do tego się nadajesz- stwierdził Adam, wsłuchując się w desperacki kaszel kolegi po piórze jak w najlepszą improwizację Chopina.-Nie umiesz podejmować racjonalnych decyzji, nie umiesz się przyznać do błędu, nawet pisać nie umiesz... Jesteś głupcem, jeśli myślałeś, że cokolwiek do ciebie czuję. Brzydzę się tobą, rozumiesz? Nikt nie wzgardza uczuciami Mickiewicza, ale tyś to zrobił i to był twój największy w życiu błąd. Nienawidzę cię bardziej niż Nowosilcowa i twego ojczyma razem wziętych. Przeklinam twoją matkę i ojca za to, że dali ci życie. Gdyż wolałbym, byś sczezł. Byś zdechł. Mam nadzieję, że widzimy się po raz ostatni.
Słowacki patrzył, jak Adam wydobywa z kieszeni kilka banknotów. Potem rzucił nimi w Juliusza i wysyczał:
-Tym dla mnie jesteś. Męską dziwką.
Poprawił kołnierz, obrzucił mieszkanie ostatnim spojrzeniem i wyszedł, trzaskając drzwiami. Słowacki nie opanował ani kaszlu, ani łez. Czuł się pusty. Barwy spłynęły ze świata i zmieszały ze sobą, tworząc wielką, szarą, brudną kałużę, a Juliusz w niej tonął. Odrzucił banknoty, gdyż zdało mu się, że parzą go w skórę. Dotknął dłonią klatki piersiowej, ale nie odczuł niczego. Serce przestało mu bić. Nie wiedział, gdzie jest, ale gdyby musiał zgadywać, powiedziałby, że to pustkowia Tartaru. Myśli ulatywały mu z głowy. Nie mógł się podnieść z kolan, nie mógł nabrać powietrza. Dopiero co zastanawiał się, jak to jest kochać się za pieniądze z kimś, kto nie darzy cię miłością. I właśnie tego się teraz dowiedział.