21

Już dawno nie czuł się tak dobrze. Łóżko w jego mieszkaniu było o wiele mniej wygodne niż to tutaj. Chwilę zajęło, nim oprzytomniał i zrozumiał, gdzie dokładnie się znajduje. Zaczął się krztusić potwornie, kasłać, jak zwykł to robić każdego ranka. Z żalem zdjął z siebie nocną koszulę swego byłego kochanka i przebrał się w swoje ubrania, wciąż się dławiąc. Gruźlica dawała mu się we znaki, ale uczył się z nią żyć. Zygmunt przekonywał go, że jest zbyt dobrym człowiekiem, by umrzeć młodo. Wmawiał mu, że będzie jeszcze światu potrzebny, więc dożyje późnych lat. Gruźlica w niczym mu nie zaszkodzi. Krasiński dowiedział się gdzieś, że opium działa w takich przypadkach cuda. Jakoś je zdobywał, nie wprowadzając zaniepokojonego Słowackiego w szczegóły, a potem zmuszał Juliusza do jego zażywania. A Ukrainiec tego nie lubił. Pierwszy kontakt z opium miał bowiem w tamtej dziwacznej piwnicy, w której był z Adamem... Więc narkotyk mu się z Mickiewiczem kojarzył. Nie chciał się nim odurzać, tym bardziej, że w jego leczniczą moc nie wierzył. Ale Krasiński się uparł. Słowacki nie mógł się długo sprzeciwiać. Opanował kaszel, zapiął ostatni guzik. Zastygł dopiero przy drzwiach, niepewny, czy powinien naciskać zdobioną klamkę i wystawiać swą biedną duszę na żer diabła. Choć przecież ów diabeł raczej wytrzeźwiał do tej pory. Musiał. A jeśli tak się stało, to zapewne też złagodniał. Słowacki się przełamał, wyszedł z pokoju. Pokonał schody i skierował się w stronę, z której dochodziły dźwięki. Szedł bardzo powoli, jakby się obawiał, że nieostrożnie postawiona stopa uruchomi zapadnię w podłodze. 

-Ranny z pana ptaszek- niski, zajadły głos Adama zadudnił mu nad uchem. Juliusz obejrzał się. Mickiewicz wyłonił się znikąd, wyrósł za Słowackim ogromny jak góra, przysłonił swymi szerokimi barkami słoneczne promienie, Juliusza pozostawiając w mroku cienia. Przeżuwał kawałek jabłka z wargami wygiętymi w bezczelny uśmiech. Mina mu zrzedła, gdy Słowacki odwrócił się do niego całym ciałem. Oczy niemal Adamowi wypadły z oczodołów. Przełknął jabłko, a dłonią sięgnął ku twarzy młodego poety. Zrobił to mimowolnie, nie mogąc powstrzymać swych odruchów człowieczeństwa. Siniak. Wielki i siwy, kontrastujący z porcelanową cerą Juliusza. Litwin pamiętał, jak wymierzył mężczyźnie cios, nie szczędząc na sile. Ale nie spodziewał się zobaczyć na jego twarzy siniaka. Ukrainiec syknął z bólu, jak tylko dłoń wieszcza spoczęła na jego policzku. Zlękniony Adam chciał dłoń zabrać, by nie sprawiać młodszemu poecie cierpienia, ale Julek go powstrzymał. Przylgnął swymi zgrabnymi, długimi palcami do dłoni Mickiewicza, unieruchamiając ją na jego policzku. Tęsknił za tym dotykiem. Nabierał łapczywie powietrza, chłonąc kojące ciepło Adamowej ręki.





Straszy mężczyzna gładził go delikatnie po obolałym policzku, jakby ten gest miał błagać Juliusza o przebaczenie. Mickiewicz wciąż pałał chęcią zemsty, to się nie zmieniło. Ale na ten jeden moment odpuścił, pragnąc by tak przed sobą stali w nieskończoność, by nic nie przerwało tej chwili. Wyrzucił z głowy wszystkie uszczypliwości, które cisnęły mu się na język, zanim dostrzegł ślad po swojej pięści na twarzy Słowackiego. Przez tych kilka sekund miało być jak wtedy, gdy jeszcze byli razem. Kiedy nie myśleli o dawnych zwadach, aferach związanych z Dziadami, czy Kordianem. Tego wszystkiego nie było. Zniknęło, pozostawiając miejsce na miłość.

-O, pan już wstał- kobiecy głos wstrząsnął obojgiem poetów, którzy odskoczyli od siebie jak poparzeni. Celina stała w progu, wyraźnie zaniepokojona tym, co zobaczyła kilka sekund wcześniej. Taki czuły gest ze strony jej męża i na dodatek skierowany do innego mężczyzny, napawał ją lękiem. Patrzyła, jak panowie odwracają od siebie głowy i przybierają skruszone miny.

-Zaraz podam śniada...- Celina urwała, przerażona swoim odkryciem. Twarz Słowackiego okryta była sińcem jak płaszczem, który swymi połami sięgał mu do oka, czerwieniąc je boleśnie. Kobieta aż poczuła ukłucie, które musiało towarzyszyć tworzeniu się takiej rany na delikatnej skórze Juliusza.

-Ależ panie Słowacki, wszystko z panem w porządku?- jęknęła.- Skąd ten siniak?

Była poruszona tym widokiem. Przecież pan Słowacki, ten, który zdecydował się jej pomóc, którego nie zniechęcił widok wymiotującego Adama, i który był dla niej taki uprzejmy, ucierpiał. Juliusz przygryzł wargę. Na ogół kłamstwa, które mógł z siebie wylać, kotłowały się pod jego czaszką w ogromnej ilości.





Jednak pod nadzorem przenikliwych oczu Celiny Słowacki nie był w stanie czegokolwiek wymyślić.

-To pewno moja wina, upadłem nieszczęśliwie wczoraj na pana Słowackiego. Przecież widziałaś- Mickiewicz przejął inicjatywę. Złączył swe dłonie za plecami, czym przypominał wykładowcę, którym notabene był. Szedł wyprostowany, pewny siebie. Właściwie niewiele się zmienił od jego genewskiej przygody z Juliuszem. Jego włosy może i posiwiały, ale twarz wciąż tryskała zdrowiem i młodością. Nie miał nawet dziś przy sobie laski, którą zwykł się wspierać. Jego wejrzenie było niezmiennie groźne, nieco wyniosłe, ale to od wieków było cechą charakterystyczną poety. Juliuszowi zdało się, że Adam  przybrał w barkach. Mickiewicz był szczupłym, postawnym mężczyzną, ale ewidentnie coś uległo zmianie w jego ramionach. Teraz przypominały te, które znajdowały się w postaciach greckich bogów, wychodzących spod dłuta Michała Anioła. Emanowały siłą, roztaczały aurę bezpieczeństwa, jakiego dzieci oczekują od dobrego ojca. Koszula opinała się na barkach Mickiewicza, odwzorowując ich kształt, każdy mięsień. Słowacki czuł, że się rumieni, więc był zmuszony spuścić wzrok i skupić swą uwagę na czymś od ramion Adama odmiennym.

-Celino, przestańże tak studiować naszego gościa, a lepiej proś do stołu.

-Tak, tak...- mruknęła kobieta.- Proszę usiąść.

-Może mógłbym pani jakoś pomóc? Nakryć do stołu?- zaoferował się Juliusz. Celina położyła dłoń na sercu i zmrużyła oczy. Jej zepsuty do szpiku mąż nigdy nie proponował pomocy, więc była to dla niej nowość. Uśmiechnęła się serdecznie.





-Pan jest bardzo miły. Dziękuję panu, ale poradzę sobie. To pan jest naszym gościem, niechże pan spocznie.

Juliusz i Adam patrzyli, jak się odwraca, a jej prosta, błękitna sukienka wiruje i podrywa do tańca granatowe wstążki, jedną upiętą pod biustem, a dwie przy rękawach. Srebrna spinka na kształt broszy wysadzanej drobnymi perłami błysnęła Słowackiemu w oczach. Ładnie się prezentowała, podtrzymując ciemne pukle włosów Celiny.



Poeci usiedli, podobnie jak dzień wcześniej, na przeciwległych stronach mahoniowego stołu. Milczeli. Brak służby dał Ukraińcowi do myślenia. Może Adamowi wcale nie powodziło się tak dobrze? Nagle cichy, lekki tupot rozniósł się po jadalni. Mały chłopczyk, o rysach do złudzenia przypominających te Mickiewiczowskie, wbiegł do izby i rzucił się w ramiona Adama, niemal wciskając twarzyczkę w jego tors. Poeta rozczochrał mu włosy i szepnął.

-Przywitaj się.

Chłopiec odchylił główkę i spostrzegł Juliusza.

-Dzień dobry panu.

-Dzień dobry- odparł Słowacki. Chłopiec zawstydził się i natychmiast odbiegł, znów pozostawiając poetów samym sobie. Odnalazł matkę w kuchni i uczepił się jej sukni. Celina przygotowywała śniadanie zamyślona. Nawet nie zauważyła syna. Pewne rzeczy nagle nabrały sensu w jej głowie. Bo jeśli przyjmie, iż Adam mówił prawdę i jego dawną miłością był...mężczyzna... A gdy zestawi to ze sceną, której dziś rano była świadkiem, kiedy to jej mąż czule głaskał pana Słowackiego, z tym błogim, rozmarzonym wyrazem twarzy, jakiego jej zawsze skąpił... Wnioskiem będzie niezaprzeczalnie, że on i Juliusz darzyli się uczuciem.

-Toż to niedorzeczność- sapnęła cicho. Jej synek wkrótce wybiegł z kuchni, a Celina nakryła do stołu, rozkładając zastawę drżącymi z przejęcia dłońmi. Pierwsze minuty śniadania upłynęły w milczeniu, czego Słowacki nie mógł znieść. Trwał w niepewności, zastanawiał, co znaczył ten miły gest Mickiewicza. Mógłby przysiąc, że dłoń Adama cudownie uleczyła jego ból; wymazała wspomnienie o uderzeniu. Dusił się narastającą ciszą, więc musiał ją przerwać.

-Wyborny chłodnik- pochwalił szczerze z uśmiechem, czekając odpowiedzi Celiny.

-Dziękuję- odparła, ale jej ton był nieprzyzwoicie poważny, inny niż wcześniej.





Zupełnie tak, jakby była na Słowackiego obrażona i niechętnie odpowiadała na jego zaczepki.

-Ten chłopiec...wasz syn... To Władysław, prawda?- Julek brnął dalej, choć brakowało mu pomysłów do rozmowy.

-Tak- grzmiała Celina .- Władysław. A pan? Ma pan dzieci?

Oskarżycielski ton kobiety zbił Słowackiego z tropu. Naskoczyła na niego tak nagle, że Juliusz uczuł, jak zaczyna go boleć głowa od jej głosu.

-Nie- odrzekł spokojnie. Adam nie uniósł wzroku znad miski, grzebiąc łyżką w zupie. Wyglądał, jakby spodziewał się znaleźć w chłodniku grudy złota.

-A żonę?- kobieta ciągnęła. Musiała sprawdzić, czy Juliusz rzeczywiście miał związek z  jej małżeńską katastrofą.  Mickiewicz wziął kieliszek wina w dłoń. Pomyślał, że wróciła prawdziwa Celina, złośliwa, opryskliwa, oschła.

-Nie mam.

-Czemuż to? Jest ku temu jakiś powód?- dopytywała, nie siląc się nawet na uprzejmości. Juliusz panikował. Nie przemyślał odpowiedzi. Powiedział to, co sobie od lat wmawiał i co miało mu pomóc zapomnieć o Mickiewiczu. Gdyby choć chwilę się zastanowił, gdyby inaczej dobrał słowa, nie doszłoby do tragedii, której dopiero za kilka lat miał doświadczyć. Zdanie, opuszczające jego usta, tkwiło mu w umyśle od dawna i dawało złudną nadzieję w to, że Słowacki ma kontrolę nad swoim losem.

-Ponieważ nie wierzę w miłość- wypalił w końcu. Adam był w takim szoku, że ścisnął kieliszek, który pękł pod naporem jego palców w dłoni. Kawałki szkła albo pozostały w jego ręce, raniąc mu skórę, albo ze szczękiem opadały na stół. Celina i Juliusz nie wiedzieli, jak zareagować. Kobieta wlepiła wzrok w zniszczony przez jej męża kielich, przerażona siłą tkwiącą w jego dłoni. Na twarzy Adama zawitał grymas niezadowolenia. Juliusz już widział tę minę. Między innymi w dniu, w którym jego ojczym i pan Śniadecki obrazili twórczość Mickiewicza. A Litwin już sobie przypomniał, czemu chciał się na Juliuszu mścić. I zamiast wyrzutów sumienia z powodu podbicia mu oka, ukłuł Adama żal, że nie uderzył go jeszcze raz. Ale nie to było zemstą, którą Litwin planował, o nie. Pragnął go upokorzyć. Złamać mu serce. Przysiągł to sobie. Postanowił zrobić to w najbardziej ohydny, podstępny sposób, jaki przychodził mu do oszołomionej stwierdzeniem Juliusza o braku wiary w miłość głowy. Nie dokona tego ani dziś, ani jutro. Zaskoczy Słowackiego, rozczuli, omami i udobrucha... A potem go zniszczy. I będzie warto, tego był pewien. Więc Słowacki nie wierzy w miłość? Dobrze. Adam dostarczy mu jeszcze jeden powód do tej niewiary...

-Straciłem apetyt- warknął ostro Mickiewicz i z hukiem odsunął krzesło. Otrzepał dłoń z pozostałości szkła i bez słowa wyszedł z jadalni. Nie patrzył już na żonę, ani na dawnego kochanka. Nie zjawił się też, by się pożegnać, gdy po skończonym śniadaniu Juliusz opuszczał jego dom.






Popularne posty

1