20
Adam wlókł nogami, wsparty o ramię Juliusza. A i Słowacki ledwo posuwał się do przodu, uginając się pod ciałem starszego mężczyzny. Nie miał tyle sił, by podtrzymywać osuwającego się, śmierdzącego wódką Litwina. Chyba tylko cud mógł sprawić, że Juliusz doprowadził jakoś Mickiewicza do dorożki i wepchnął go do niej, wykorzystując wszystkie pokłady energii, jakie w Juliuszowym ciele tkwiły. Młodszy poeta podał woźnicy adres bez zawahania. Nie zamierzał udawać w takiej chwili, że nie wie, gdzie znajduje się dom wieszcza. Już w dniu, w którym zawitał w Paryżu, postarał się o adres Adama. Co zrobił wbrew wyraźnym zakazom Zygmunta. Ale Ukrainiec wolał wiedzieć, gdzie przebywał jego dawny kochanek, zamiast żyć w niewiedzy. Dorożka ruszyła z miejsca, a Mickiewicz opatulił się szczelnie swoim surdutem i mrucząc coś pod nosem, oparł głowę o szybę. Powieki mu ciążyły i powolnie opadały w dół, przynosząc błogi sen. Juliusz zdjął rękawiczki i odpiął pierwszy guzik w swojej koszuli. Stanowczo zbyt dużo przygód jak na jeden wieczór sprawiło, że emocje odbiły swe piętno na samopoczuciu młodego poety. Zrobiło mu się słabo, jakby dwie silne dłonie ściskały mu głowę w skroniach. Było też niesamowicie duszno. Juliusz nabierał łapczywie powietrza, ale ile by nie nabrał, wciąż było zbyt mało, by odetchnąć bez problemów. Marzył o tym, by położyć się wygodnie w swoim łóżku i pójść w ślady Mickiewicz. Zasnąć. Dopadła go myśl, że brak mu Zygmunta. Może i go nie kochał, ale starał się, by cokolwiek oprócz przyjaźni doń poczuć. Zygmunt był wspaniałym człowiekiem, choć bardzo zaborczym. A Juliusz źle się czuł ze świadomością, że po raz kolejny jest w związku z kimś, kogo nie umie pokochać, a kto ma być jedynie zastępstwem za Adama. Pierwszy był Ludwik. A teraz tę rolę pełni Krasiński... Jak długo Słowacki będzie go oszukiwał? Julek swój obraz przekształcił w potwora, który zapełnia pustkę po Mickiewiczu każdym, komu tylko na nim zależy. Jakby tego było mało, ostatnimi czasy Słowacki pozbył się wyrzutów sumienia z racji tego, że nie dotrzymuje przysięgi wierności Zygmuntowi, a przecież dał mu słowo. Zdarzało mu się od czasu do czasu zapraszać do siebie jakiegoś mężczyznę, którego poznawał zwykle kilka minut wcześniej w dzielnicy, do której żaden porządny mieszkaniec Paryża by się nie zapuścił. Albo oddawał się w ręce panów, którzy choć odrobinę przypominali Mickiewicza. Nie potrafił się powstrzymać, gdy zauważał gdzieś parę jasnych, przenikliwych oczu, albo łudząco podobną fryzurę... A kiedy okazywało się, że Mickiewiczowskie repliki też są Słowackim zainteresowane, to Juliusz nie zastanawiał się dwa razy. Korzystał z okazji i pozwalał się obłapiać dopiero co poznanemu mężczyźnie, gdzieś przy ścianie kamienicy i na ogół pod osłoną nocy... Do tej pory udawało mu się te wybryki ukryć przed Krasińskim, ale nie miał pojęcia, kiedy sprawa wyjdzie na jaw. Bo przecież kiedyś to musiało się stać. Nie chciał łamać serca Zygmuntowi. Krasiński był naprawdę cudowny, zawsze go słuchał i pomagał, ale... Miewał stany, w których był nie do zniesienia. Zamykał się w sobie, nie kontaktował. Juliusz miał też dosyć tego, że żyli w mroku jak dwa wampiry z powodu choroby oczu Zygmunta. Musieli gasić świece i zasłaniać okna. Słowacki z takiego obrotu sprawy czerpał korzyści tylko w jednym przypadku. A mianowicie kiedy się kochali. Skoro robili to po ciemku, to wyobraźnia Juliusza mogła mu wmówić, że Zygmunt to Adam. Juliusz dojrzał też na tyle, by dojść do wniosku, że rani swoich kochanków tylko dlatego, że panicznie boi się samotności. Zawsze musi być z kimś, ktokolwiek by to nie był. A skoro nie może być z osobą, którą kocha prawdziwie, to wiąże się z każdym, kto jest chętny. Jak przykładowo Ludwik. Kiedy żył, był dla Juliusza gotów w ogień skoczyć. Czego ten docenić nie potrafił i co sobie teraz wyrzucał. Za to Krasiński był o wiele od Spitznagela silniejszą osobowością. Słowacki musiał nauczyć się zważać na słowa, bo Zygmunt bywał nader impulsywny. Patrząc z boku, można by dojść do wniosku, iż pewny siebie niegdyś Juliusz,był teraz zahukany przez wpływ Krasińskiego, który go całkowicie zdominował. Julek nie miał mu tego za złe, w końcu wiele temu człowiekowi zawdzięczał, ale przyznawał w duchu, że trochę się Zygmunta bał. Zdawał się on bowiem człowiekiem nieobliczalnym, czego pokaz dał podczas ich pierwszego spotkania w Rzymie. Mimo wszystko Słowacki nie chciał zmieniać obecnego stanu rzeczy... Świat przestał drżeć, a wkrótce Ukrainiec zrozumiał, że tak naprawdę to dorożka się zatrzymała. Dźgnął palcem Mickiewicza w żebra, a ten uchylił zaspane powieki.
-Jesteśmy na miejscu- oświadczył. Litwin patrzył nań oskarżycielsko, a potem uderzył w klamkę i wypadł czym prędzej z powozu. Juliusz wkrótce postawił stopy na bruku i z ulgą rozprostował obolałe kości.
Rozkazał woźnicy poczekać, gdyż musiał Adama bezpiecznie doprowadzić pod same drzwi. Adama, który opadł na ziemię i nie zamierzał się ruszać. Słowacki podszedł bliżej, chwycił za ramiona i usiłował podciągnąć do góry, co mu się oczywiście nie udało. Mickiewicz otrząsnął się z jego dłoni.
-Jak mogłeś...- wybełkotał. Młodszy nachylił się jeszcze niżej, by przysłuchać się ledwo zrozumiałym słowom Mickiewicza.
-Kochałem cię- warknął Litwin i chwycił nagle Słowackiego za poły i przyciągnął do siebie. Wszystko działo się tak szybko. Juliusz nie zdołał odskoczyć. Adam zwinął drugą dłoń w pięść, czy młot raczej i uderzył szarpiącego się poetę z całą mocą. Siła uderzenia była tak wielka, że odepchnęła Juliusza z impetem na znaczną odległość. Opadł na ziemię, czując się jak rozbitek, uprzednio strawiony i zwymiotowany na rozgrzane pisaki dzikiej wyspy wraz z innymi morskimi odpadami. Prawe oko i policzek pod nim pulsowały mu i rwały, jak gdyby miały się od ciała oderwać i zatonąć w błocie. Mężczyzna położył dłoń na obolałym miejscu, dysząc z przerażenia. Adam tymczasem powstał z klęczek i zachybotał.
-Należało ci się, psie- wypluł, zataczając się w stronę skulonego Julka. Chciał uderzyć go raz jeszcze. Wziął zamach, ale alkohol zrobił swoje. Spowolnił jego ruchy, a uniesiona i lewitująca nad zlęknionym Słowackim pięść nagle poczęła mu ciążyć i pociągnęła za sobą całe ciało pijanego Mickiewicza. Adam runął na Juliusza i przygniótł go do mokrego bruku. Rozkojarzony Ukrainiec wyłapał kątem oka łunę światła. Napierał na Adama, chcąc go z siebie strącić. Woźnica chichotał jedynie, obserwując starania młodszego mężczyzny. Zamilkł, kiedy zoczył, że zbliża się do nich jakaś kobiecina. Źródłem światła okazał się kaganek, który trzymała w dłoniach.
Ubrana w zwykłą podomkę i z ciżemkami na stopach, podbiegła bliżej.
-Adamie! Co ty wyrabiasz!- jęknęła, nerwowo zaciskając palce na uchwycie kaganka.
-Celino! Poznaj pana...Słowac...kiego- mówiąc to, zsunął się z młodszego poety i wsparłszy się o ramię żony, powstał i wyprostował jak struna. Juliusz natychmiast zerwał się na równe nogi i odbiegł kawałek, chcąc zapobiec kolejnemu uderzeniu.
-Jesteś pijany- syknęła kobieta.
-A i owszem!
Celina nie miała gdzie oczu podziać, więc błądziła po ubrudzonych ubraniach swego małżonka, po zmierzwionych włosach i jego bezczelnym uśmieszku. Powściągnęła ochotę na kontynuację małżeńskiej kłótni, gdy spostrzegła zaczerwienione i załzawione oczy towarzysza jej męża.
-Dziękuję panu, że go pan eskortował. I przepraszam za jego skandaliczne zachowanie.
-Nic nie szkodzi- zmusił się do odpowiedzi. Po uderzeniu pozostał ślad w postaci szumu w uszach i mrowieniu skóry. Juliusz był oszołomiony.
-Pan pozwoli się jakoś odwdzięczyć- zaproponowała Celina, trzymając za ramię chwiejącego się Adama.
-Nie trzeba. Dobranoc państwu...
-Ale mowy nie ma, panie Słowacki!- zaprotestowała głośno kobieta.- Nie puszczę pana w taka noc, pan pewnie wycieńczony towarzystwem mego męża... Tu dom gościnny, niech pan spędzi noc u nas, jutro zje śniadanie i dopiero do siebie wróci.
Juliusz pokręcił przecząco głową i ponownie zakrył pół twarzy dłonią, bo ciarki rozeszły się falą w miejscu, w którym chwilę temu spoczywała pięść rozjuszonego Litewskiego barda.
-Bardzo pani miła, ale zmuszonym odmówić.
-Kurwa, Słowacki!- krzyknął Adam, wymachując mu dłonią przed nosem.- Zostajesz!
Zaskoczona zachowaniem swego męża Celina otworzyła usta.
-Adamie!- miała łzy w oczach.- Uspokój się, błagam!
-Zzzamknij się!- Mickiewicz odepchnął ją. Celina mało co nie straciła równowagi. Juliusz parsknął tylko i skierował kroki w stronę dorożki.
-Nie! Proszę!- jęczała kobieta. Podbiegła do Ukraińca, zostawiając Adama za sobą.
-Niechże się pan zlituje i zostanie- chwyciła go za rękaw.- Lękam się zostać z nim teraz sama. Kiedy wypije, jest bardzo...- urwała. Słowackiemu pękło serce, gdy kilka łez spłynęło Celinie po twarzy. Był dziś świadkiem i niestety ofiarą przedstawienia mocno podchmielonego Mickiewicza. Faktycznie nie chciałby być teraz na miejscu jego żony, która sama ewentualnego ataku Adama nie odepchnie. Nie chciał mieć zdrowia, czy życia nawet, tej kobiety na sumieniu. Choć doskonale wiedział, że nie da Mickiewiczowi rady, gdyby coś miało się jeszcze tej nocy wydarzyć. Nie obroniłby Celiny przed nim, ale skoro może dać jej choć złudną nadzieję, to to zrobi.
-W porządku, zrobię to dla pani.
Celina zaśmiała się, ocierając łzy wierzchem dłoni. Odprawiła woźnicę i przeprosiła go za to, że musiał czekać.
-Pomoże mi pan doprowadzić go do domu?- spytała, wskazując miejsce, gdzie zostawił Mickiewicza. Ale Adama tam nie było, gdyż znajdował się kilkanaście kroków dalej, wsparty o drzewo. Oddychał ciężko. Coś w jego wnętrznościach szarpnęło, Adam zgiął się wpół i zwrócił całą treść żołądkową wprost na trawę pod swoimi stopami. Zawsze lubił pić, ale nigdy przedtem nie doprowadził się do tak zwierzęcego stanu. Celina zjawiła się wkrótce u jego boku i położyła ostrożnie drobną dłoń na jego plecach.
Coś mu mówiła, ale Juliusz stał zbyt daleko, by usłyszeć. Zapewne pytała, jak się czuje lub obiecywała, że wszystko będzie dobrze. Słowacki uczuł ścisk w sercu, kiedy tak obserwował tę scenę z dystansu. To, w jaki sposób Adam odnosił się do biednej Celiny, było godne pożałowania. Tym bardziej, że było widać, jak jej zależy, jak się stara panować nad wszystkim. Mickiewicz przestał wymiotować. Słowacki ruszył do Celiny z chęcią pomocy. Razem z nią chciał Litwina odciągnąć od drzewa, ale poeta zamachnął się i pozbył ich z taką łatwością, jakby oganiał się od natarczywych much. Sam, choć z trudnościami, dostał się do środka.
-Pomogę mu się przebrać i zaraz wrócę do pana- Celina poinformowała Słowackiego, jednocześnie napierając dłońmi na plecy męża, by zmusić go do przyspieszenia kroku. Julek osłabł nagle i usiadł na schodach. Gdyby mógł, zacząłby wyć. Wkroczył do domu Adama jak mysz wprost w pułapkę. Starszy mężczyzna byłby go rozszarpał, gdyby Celina nie zjawiła się w porę. Ale Mickiewicz miał okazję to nadrobić, szczególnie, że Juliusz sam wpakował mu się do domu. Kiedyś byłby niezmiernie zadowolony, przecież pragnął śmierci. Ale teraz, gdy naprawdę mógł jej doświadczyć i to z rąk Mickiewicza, to nagle zapałał desperacką żądzą życia w spokoju, z dala od dawnego kochanka. Wystarczyło posłuchać Zygmunta i żadna z tragedii tego wieczora nie miałaby miejsca. Przynajmniej ból policzka zelżał, choć Juliusz spodziewał się zobaczyć jutro w lustrze sińca pod okiem. Celina wróciła, okryta szlafrokiem, bo nie wypadało gości przyjmować w samej podomce.
-Pan zechce za mną-Wskazała kagankiem schody w górę. Juliusz podążył za nią.
-Jeżeli to panu nie przeszkadza, dam panu jedną z koszul nocnych mego męża. Ale obawiam się, że będzie na pana przyduża.
Słowacki był zbyt wycieńczony, by protestować. Serce mu kołatało, gdy musnął palcami materiał wspomnianej koszuli. Przecież Adam miał ją na sobie, pewno nie raz w niej sypiał. Juliusz przylgnął do niej, jak tylko Celina zostawiła go samego w jego tymczasowej sypialni. Wtulił się w materiał, roniąc kilka łez. Zganił się natychmiast za to, za swoją głupotę, za rozczulanie... Szukał zapachu Mickiewicza między guzikami, ale go nie odnalazł, gdyż został spłukany z ostatnim praniem. Zamiast niego czuł wodę strumyka i szare mydło. Pokój, w którym miał spędzić resztkę nocy, trwał w wartkim świetle księżyca, wpadającego przez szybę do środka.
Panował tu porządek, mimo iż pokój nie był przez żadnego z członków rodziny zajmowany. Stał pusty i przeznaczony był właśnie na takie okazje. Kiedy pojawiali się niezapowiedziani goście, w formie znajomych Adama, równie pijanych, co on, wymiotujących po kątach i oddających mocz gdzie popadnie. Słowacki rozebrał się i z pietyzmem odział w koszulę Mickiewicza, w której niemalże utonął, gdyż była stanowczo za duża. Nieswojo się w niej czuł, jakby zamiast lnu przylegała do niego skóra Adama.