2

Juliusz wszedł do kamienicy. Oparł się o ścianę, zamknął oczy i wziął bardzo głęboki oddech. Szybko zjawiła się pani Pattey, zwabiona dźwiękiem zatrzaskiwanych drzwi.

-Ja rozumiem- uniosła się po francusku. - Że jest pan poetą. Ale nie ma pan specjalnych praw, proszę pana! Wie pan, która godzina?

Juliusz nie miał ochoty na kłótnie. Kaszlnął i wyprostował się. 

-Wiem, pani Pattey, już wracam do pokoju.

-Czas najwyższy, Słowacki!- rzuciła, kiedy Juliusz skierował kroki w stronę schodów. Gdy już znalazł się u siebie, padł na łóżko i cicho przeklął Mickiewicza. Wspomnienia odżyły, jak tylko usłyszał głos Adama. Niby ochrypły, szorstki, ale dziwnie ciepły, jakby skrywał w sobie moc, o której Słowacki mógł snuć jedynie wyobrażenia. Adam był paskudnym awanturnikiem. Pijusem. Zadufanym w sobie snobem. Poeta nie czuł się na siłach, by odbywać z Mickiewiczem kolejne spotkanie. Ale prócz tego był pewien jeszcze jednej rzeczy. Że sen prędko nie nadejdzie. Pozapalał świece i usiadł przy sekretarzyku. Przemknęło mu przez myśl, by choć zacząć pisać list do matki, ale szybko stracił cały zapał. Patrzył przez chwilę na miasto za oknem. Potem przejrzał notatki do Kordiana. Był z nich zadowolony. Coś dopisał, coś skreślił, a potem nalał sobie kieliszek wina. Skrzywił się, jak tylko go wypił. Nie przepadał za alkoholem, ale wierzył w jego kojącą siłę. Przebrał się, zgasił świece i postanowił zmusić się do snu, co nie było łatwe. Jeszcze myślał o swoim dramacie. Kordian musiał być spektakularny. Taki, żeby Mickiewicz pożałował, iż nie darzył go większym szacunkiem. Jego i całej rodziny... Wkrótce zmorzył go długo wyczekiwany sen. I spało mu się naprawdę wybornie. Do czasu. Rozległo się pukanie. Właściwie dobijanie się do drzwi. Juliusz zerwał się z łóżka i wierzchem dłoni przetarł zaspane oczy. Był środek nocy. Z początku Ukrainiec nie miał pojęcia, co się dzieje. Omamiony snem zwlókł się z łóżka. Pukanie nie ucichło. Juliusz po omacku zapalił kaganek i podszedł do drzwi. Nagle ów niemiłosierny huk osłabł. Juliusz ocknął się i przystawił ucho do drewna. Coś na kształt szmeru spowodowało, że Słowacki jeszcze chwilę stał zgięty przy drzwiach, a potem przekręcił klucz i otworzył. Jakaś ciemna, bezkształtna z początku masa wpadła do środka z hukiem, zapewne przez fakt, że opierała się o drzwi. Juliusz aż jęknął z przerażenia. Zamknął drzwi, by nie kusić losu i przypadkiem nie natknąć się na panią Pattey. Słowacki drżącą dłonią dotknął leżącego mężczyzny. Pociągnął go za ramię, by przyjrzeć się jego twarzy i zamarł przerażony.

-Przepraszam za najście, szszszszanowny panie Sssłowacki...-mruknął kompletnie pijany Mickiewicz.

-Skąd pan wiedział, gdzie mieszkam?!- oburzony Juliusz patrzył, jak Adam podnosi się z trudem z podłogi.

-Mam znajomych, dowiedziałem się bezzz problemuuu...- bełkotał Litwin.

-Ma pan problem. Z alkoholem.

-Ciiiiszej Słowacki, głowa mi pęka...

-Po co pan tu przyszedł?- uniósł się młodszy poeta.

-Oh, chciałem z panem...pooomawiać- język mu się plątał. Chwiał się na nogach, więc chwycił dłonią hak na ubrania przytwierdzony do ściany.

-Niech pan stąd natychmiast wyjdzie- rozkazał dobitnie Ukrainiec. Chciał zabrzmieć groźnie, ale głos sam mu się załamywał z nerwów. Adam wyglądał, jakby nie rozumiał. Zamiast wyjść, zachwiał się i usiadł na skraju łóżka. Wściekły Słowacki zapalił świece i kandelabry, rozstawione w pokoju.

-Pamiętammm, jak był pan mały... Bywałem u Salomei i pańskiego ojczyma...

-Chyba nie zebrało się panu na wspomnienia- warknął Juliusz, chodząc po pokoju tam i z powrotem. Adam wodził za nim wzrokiem.

-Ma pan może wino?

-Pan chyba oszalał- jęknął Ukrainiec. - Dla pana nigdy nie będę miał ani kropli.

Mickiewicz parsknął z dezaprobatą. Juliusz nie raz słyszał ten dźwięk, skierowany w swoją stronę. Źle mu się kojarzył.

-Czemu pan taki jest?

Słowacki zatrzymał się.

-Co ma pan na myśli?- dopytał.

-Był pan doprawdy uroczym dzieckiem... To znaczy, dalej jessst pan uroczy, ale...Czy wciąż ma mi pan za złe tę wzmiankę w Dziadach o pańskim ojczymie?

-A jak pan myśli?!- oburzony Słowacki odważył się spojrzeć Litwinowi w oczy.

-Nawet nie napisaaeem, że to o panu Bécu...

-Nie szkodzi, każdy się domyślił- syknął złośliwie Słowacki. Adam spoważniał. Zrobił się senny, ale nie chciał jeszcze kończyć rozmowy.

-Mogłem...mogłem się zgodzić wtedy...- wypity wcześniej alkohol utrudniał mu mówienie.- Na propozycję pańskiej matki.

-Słucham?- spytał młodszy.

-Salomea chciała kiedyś wysłać pana ze mną do lasu...Dużo podróżowałem pieszszo... Miałem nauczyć pana... sssaamodzielności- wyjaśnił Mickiewicz.

-No cóż, nie zgodził się pan.

-Owszem. Wtedy myślałem, że będzie pan problemem, albo że pana zgubię. Nie chciałem mieć... dziecka na sumieniu.

-Na jakim sumieniu- odparł Juliusz i wywrócił oczami.- Pan nie ma sumienia.

Zrobił przerwę, by odkaszlnąć, a zaraz potem dodał:

-Niech pan już idzie.

Mierzyli się wzrokiem.

-Niech pan idzie, niech pan idzie...- powtórzył po nim pijany Litwin.- Niech mi pan da chwilkę, dosłownie minutę... Nie czuję się najlepiej.

Zapadła cisza na kilka sekund.

-W porządku- zgodził się w końcu Słowacki.- Ale tylko minutę.

Popularne posty

1