13
Za pierwszym razem nawet się nie
przejął. Zaraz wynalazł w głowie racjonalny powód, dla którego
mógł jedynie oglądać drzwi pokoju Słowackiego. Po prostu nie
zastał go w kamienicy pani Pattey, ot cała historia. Nikogo nie
dopytywał, gdzie Juliusz mógł być. Przecież nie chciał go
kontrolować; mówić, co ma robić. Skoro Juliusz wyszedł, nie
uprzedzając go, to widocznie miał ważny powód. Niepokój obudził
się w nim dopiero nazajutrz, kiedy znowu nikt mu nie otworzył. A
już po czterech dniach Adam panikował. Załomotał w drzwi, że aż
zadrżały w zawiasach.
-Niech pan sobie daruje- żachnęła się gospodyni.
-A jeśli coś mu się stało? Może zasłabł- mówił Mickiewicz, ani na moment nie zaprzestając pukać, przez co rozbolały go zgięte palce.
-Proszę się tak nie martwić, złego licho nie bierze- zaskrzeczała Pattey i zaniosła się śmiechem. Zeszła na dół do kuchni, wierzchem dłoni ocierając łzy rozbawienia. Mickiewicz przeklął ją w myślach. Wyobrażał sobie najgorsze. Widział Juliusza, który leży martwy na podłodze, dookoła walają się kartki jego Kordiana, a przez okno otwarte na oścież wdziera się wiatr, potrząsający ciemnymi włosami poety... Adam machnął sobie dłonią przed oczami, by przegonić czarne myśli.
-Słowacki! To nie jest zabawne!- krzyknął i pociągnął za klamkę, ale drzwi nawet nie drgnęły. Wiedział, że mógłby je z łatwością wyważyć. I już był zdecydowany, by to zrobić, ale usłyszał doskonale mu znany kaszel, dobiegający zza drzwi. Przystawił ucho do drewna. Tak, to na pewno Juliusz, nie miał żadnych wątpliwości. Odetchnął z ulgą o wiele głośniej, niż powinien. Przynajmniej wiedział, że Ukrainiec żyje, a właśnie na tej informacji najbardziej mu zależało.
-Otwórz proszę.
Zero odzewu.
-Jutro też tu przyjdę. Do zobaczenia Juliuszu- dopowiedział w końcu Litwin i odwrócił się. Juliusz siedział pochylony nad sekretarzykiem. Dopiero gdy usłyszał kroki oddalającego się mężczyzny, dokończył pisanie kwestii Kordiana w swoim dramacie. Podniósł się z krzesła, podszedł do szafy i szybko przebrał. Wyjął z szuflady ukończony już list do matki. Chciał go wreszcie wysłać, a do tej pory nie miał okazji. Wyszedł więc z kamienicy bez słowa, omijając zgrabnie służące i zdezorientowaną panią Pattey, która wykrzykiwała, że ma dość tych częstych odwiedzin Mickiewicza i tego, że wystaje godzinami pod drzwiami.Juliusz wypadł na ulicę i postanowił wybrać dłuższą drogę, przez park. Wdychał czyste powietrze i skupił całą swoją uwagę na uczuciu mrowienia w płucach. Które, nomen omen, skończyło się napadem kaszlu. Usiadł na skraju fontanny, by nie upaść. Szumiało mu w głowie, ale nie był to syk wody z fontanny, lecz coś innego, mniej przyjemnego. Jak pustka. Nie czuł już nic. Ani radości ani smutku. Spojrzał na swe dłonie w granatowych, ślicznych rękawiczkach i kopertę, którą w nich trzymał. Przechylił głowę. Gdyby Salomea wiedziała, co dzieje się teraz w jego życiu... A o czym z oczywistych powodów Słowacki nie mógł jej napisać... Marzył, by mieć kogoś, z kim mógłby szczerze porozmawiać, jak niegdyś w Ludwikiem, gdy ten jeszcze żył. Juliusz popadł w letarg i nie spostrzegł nawet, że ktoś się do niego dosiadł. Ów ktoś musiał położyć mu dłoń na ramieniu, by wybudzić go z transu. Słowacki obruszył się i poderwał z miejsca. Momentalnie zaczął iść, mimo iż nogi zaczynały mu odmawiać posłuszeństwa, stały się dziwnie miękkie, wiotkie. Albo to ziemia osuwała mu się spod nóg?
-Poczekaj- zawołał za nim Mickiewicz i podbiegł.- Przeczuwałem, że opuścisz kamienicę zaraz po moim wyjściu.
Juliusz szedł najszybciej jak mógł, a Adam podążał w ślad za nim.
-Czy zrobiłem coś nie tak?
Słowacki już nie wiedział, co robić.Czekał na podpowiedź, na przyjazny głos Ludwika. I nagle zrozumiał, że musi się z tym uporać sam i powinien to zrobić szybko. Im szybciej, tym mniej będzie bolało. A przynajmniej taką nadzieją się teraz karmił.
-Oboje zrobiliśmy- zaskrzypiał. Od czterech dni nie wypowiedział ani słowa i głos, osłabiony dodatkowo przez kaszel, wydobywał się z jego gardła z trudnościami.
-A co takiego?- pytał rozkojarzony Adam.
-Związaliśmy się ze sobą. To był błąd. Powinniśmy byli zachować odpowiedni dystans- mówił cicho, sam nie wierząc w swoje słowa. Ale nie przestawał, bo wiedział, że tak trzeba.
-Tyle nas dzieli. Pomińmy już to, że mężczyzna powinien być z kobietą. Ale sam wiek... Jedenaście lat różnicy to przepaść, której nie przeskoczę ani ja, ani ty. Nie dorównam ci, choćbym nie wiadomo jak się starał, gdyż jestem za młody...
-O czym mówisz, nie bardzo rozumiem- Adam podniósł głos.
-To jeszcze nic. Zraniłeś mnie. Ośmieszyłeś mojego ojczyma w Dziadach... Oskarżyłeś go o takie plugastwo... Nie mogę być z człowiekiem, który nie szanuje mnie i mojej rodziny.
-Już za to przepraszałem!- Adam chwycił go za ramię, ale Juliusz odepchnął dłoń.
-Twoje przeprosiny niewiele zmieniają- Juliusz nawet się nie zająknął. Mówił natchniony, jakby ktoś inny wkładał mu słowa do ust.- Zgwałciłeś mnie, a wcześniej odurzyłeś.
-Gwałt to znaczna przesada, Juliuszu opamiętaj się! Nie wmawiaj mi, że o to ci chodzi! Nie opierałeś się nawet, no, może tylko z początku...- wyrzucał z siebie Mickiewicz, mijając kolejnych ciekawskich przechodniów, zerkających w ich stronę.
-Owszem, opierałem się!- wydusił Słowacki. Ludzie patrzyli na nich coraz mniej dyskretnie. Nie rozumieli polskiego, ale sam widok krzyczących na siebie mężczyzn wzbudzał ich zainteresowanie. Szczególnie, że niektórzy rozpoznali obu poetów bez większego problemu. Juliusz przyspieszył kroku.
-Nie wiem, co cię opętało, ale jakoś to razem przetrwamy- Adam wzruszył ramionami. Już nieco ochłonął, choć przez moment wahał się, czy może nie zdzielić Słowackiego porządnie w głowę. Zaciskał nawet dłonie w pięści. Teraz, po kilku głębszych wdechach, był opanowany jak jeszcze nigdy.
-Kocham cię- dodał Adam, a Juliusz chwycił się za serce z grymasem bólu na twarzy. Nie mógł znieść takiej dawki emocji, których nawet nie umiał sklasyfikować. Wyznanie miłości było następną strzałą, która wbijała się głęboko w ciało zmęczonego Juliusza. Ta strzała miała taką siłę, że Słowacki już miał pod stopami drewno trumny, czuł zapach kwiatów z wieńców, słyszał jak od wieka odbijają się grudy ziemi. Tylko myśl o Ludwiku nie pozwalała mu zamknąć powiek. Coś jakby silne dłonie, może należące do ducha Spitznagela, podtrzymywały Słowackiego, by się nie osunął i nie padł martwy pod nogami Adama.
-Wyjaśnij mi proszę, co się z tobą dzieje, a ci pomogę.
-Nie mam na to ochoty, panie Mickiewicz- odparł chłodno młodszy poeta. Z nerwów ścisnął kopertę, która była już cała pomięta.Nie chciał kończyć tak pięknej przygody, nawet jeśli faktycznie byłaby tylko przygodą, niczym więcej. Uwielbiał Adama, ale to Ludwik miał rację. Zawsze miał. Już w przeszłości.Juliusz nie mógł związać się z Mickiewiczem, nie powinien był nawet o tym marzyć. Litwin był płomieniem, którego podziwia się z daleka, a im bliżej się jest, tym bardziej parzy. Juliusz zranił Ludwika i teraz musiał pokutować. Adam nie był dla niego, nie byli sobie przeznaczeni i Słowacki wreszcie to zrozumiał.
-Z pańską sławą i wyglądem szybko pan sobie kogoś znajdzie. Koniec. Żegnam pana, panie Mickiewicz- wycedził. Litwinowi zakręciło się w głowie, dlatego zatrzymał się. Świat zamazał się, jak litery na kartce poplamionej winem. Tylko jedna postać jawiła mu się wyraźnie. Wodził wzrokiem za oddalającym się Juliuszem Słowackim. Uginały się pod Adamem kolana, więc im uległ. Runął na ziemię. Klęczał na chodniku, mijany i potrącany przez nogi przechodniów. Wciąż miał nadzieję, że na horyzoncie zamigoce mu sylwetka Juliusza, dlatego nie podniósł się z kolan. Przecież mógł jeszcze wrócić, co stało na przeszkodzie?... Ktoś zatrzymał się i nachylił nad nim; pytał po francusku, czy wszystko z Mickiewiczem w porządku, czy może zasłabł i potrzebuje pomocy. Ale on milczał.