12
Stefan Garczyński, mimo zdziwienia, jakie wzbudziła w nim
obecność Słowackiego, przywitał gości uśmiechem. Bladym
uśmiechem, nadgryzionym chorobą i złym samopoczuciem oraz czymś
na kształt osamotnienia w cierpieniu. Wszystko to Juliusz odczytał
ze Stefana już sekundę po przybyciu. Przyjaciel Mickiewicza leżał
w łóżku, przykryty grubą kołdrą i ściskał w ręku pozłacane
pióro, gdyż odpisywał właśnie na wszystkie otrzymane ostatnio
listy. Był niemal trupio blady, pod oczami miał cienie, jego
policzki wklęsły. Stefan sprawiał wrażenie, jakby zapadał się w
sobie, kurczył...
-Stefanie, to pan Juliusz Słowacki- wyjaśnił Adam.
-Aaa tak, tak, słyszałem o panu- Garczyński podał Juliuszowi kościstą, trzęsącą się dłoń.- Miałem nawet okazję przeczytać parę wierszy pana.
-Doprawdy?
-Tak. Ma pan niewątpliwie talent- przyznał Stefan. Adam parsknął śmiechem i spotkał się z gniewnym spojrzeniem Juliusza.
-Talent ma, ale nie taki, jaki mam ja- Mickiewicz wyszczerzył zęby w ironicznym uśmiechu. Zanim ktokolwiek zdołał zareagować, Mickiewicz dodał szybko:
-Oczywiście żartuję. Bardzo cenię twórczość pana Słowackiego- mówił już poważnym tonem i choć zabrzmiał szczerze, Juliusz mu nie uwierzył. Do braku uznania ze strony Adama przywykł, to coś innego go zabolało. Pochwała Stefana zdała się bowiem jedynie kurtuazją. Wymuszoną uprzejmością w stosunku do nowo poznanego mężczyzny. Adam zdjął surdut z zastygłego Juliusza i razem ze swoim powiesił na haku przy drzwiach.
-Niech pan spocznie- mówił Stefan osłabionym głosem. Słowacki usiadł w fotelu obok łóżka chorego. Garczyński nie odzywał się dość długo, zajęty odpisywaniem na korespondencję. Adam w tym czasie zapalił fajkę.
-Więc... Jak pańskie zdrowie, panie Garczyński?- zaczął Juliusz, zaniepokojony tak długim milczeniem.
-Ach, ostatnio lepiej, dziękuję.
-Była panna Potocka?- wtrącił Adam.- Wspominała, że do ciebie przyjdzie.
-Była, owszem. Ale lada dzień opuści...- Stefan przerwał, by kaszlnąć.- Genewę...
-O tym również mówiła- mruknął Adam, zwracając się w stronę otwartego okna i wydychając tam dym z fajki. Stefan rozkaszlał się na dobre, przerywając na moment pisanie listów.
-Adamie...-wykaszlał.- Mógłbyś mi... wody...
-Ja przyniosę- zaoferował się Juliusz. Mickiewicz wskazał mu fajką kuchnię i Słowacki zniknął za rogiem. Stefan uspokoił się trochę i posłał przyjacielowi wymowne spojrzenie.
-A więc... Czemu go tu przyprowadziłeś? Zgaduję, że jest jakiś powód.
Mickiewicz podszedł bliżej. Mówił ściszonym głosem, by Słowacki przypadkiem nie usłyszał. Jednak Juliusz już zbliżał się do pokoju Stefana z kieliszkiem wody.
-Słowacki jest dla mnie...bardzo ważny- powiedział, a gdy tylko Ukrainiec usłyszał, że pozostawiona w pokoju dwójka szepcze o czymś konspiracyjnie, zatrzymał się. Stał za ścianą w zupełnej ciszy, by nie umknęło mu żadne słowo. Uznawał podsłuchiwanie za nad wyraz paskudny, pozbawiony uczciwości czyn, ale dziś nie potrafił się powstrzymać, więc pozwolił sobie na to.
-Jak bardzo?- dopytywał Stefan, również szeptem.
-Jesteś moim najlepszym przyjacielem, dlatego chciałem, byś go poznał- westchnął Adam, z trudnością dobierając słowa.- Ponieważ go kocham.
Juliusz ścisnął palce mocniej na kielichu. Już nie odbierał żadnych dźwięków, odpowiedź Garczyńskiego stanowiła dlań jedynie niezrozumiałe mamrotanie. Słowo kocham w ustach samego Mickiewicza padło pod adresem Juliusza i zaklęło go jak czar, klątwa... Juliusz panikował. Myślał, że zaraz osunie się po ścianie w dół, ale pod jego stopami nie będzie już podłogi, a jedynie niezmierzona nicość, czarna i przyjemnie ciepła, w której cudnie byłoby zginąć.
A potem znów pojawiło się to uczucie, którego Słowacki nie rozumiał... Jakby obawa... Coś mówiło mu, że to się nie uda. Że skończy się katastrofą. Głos wewnątrz jego głowy, prawie namacalny i dziwnie znajomy... Jakby ktoś stał za jego plecami... Powtarzał, że to, co łączy Juliusza z Mickiewiczem, jest złe. Głos był tak wyraźny, że Słowacki musiał się odwrócić i sprawdzić, czy nikt nie stoi za jego plecami. Był sam. Uśmiechnął się. Adam go kochał. Nie miał zamiaru niczego dobierać sobie teraz do głowy. Dla tej informacji żył. Odczekał moment i wszedł do pokoju, podając Stefanowi wodę.Garczyński przypatrywał się Juliuszowi z iskrą niepewności w oczach. Słowacki z miejsca to dostrzegł. Zadrżał, kiedy przeniósł wzrok na Adama. Mickiewicz posłał mu tylko lekki, niewinny uśmiech. Stefan wkrótce zatracił się w pisaniu. Nie podnosił głowy znad kartek, ale brał czynny udział w rozmowie, która wkrótce zeszła na wszystkich poetów, jakimi Mickiewicz gardził. Adam wymieniał kolejne nazwiska i wyśmiewał poematy, a Juliusz odpowiadał mu śmiechem, widząc, jak starszy poeta się emocjonuje, a Stefan jeszcze dolewa oliwy do ognia. Kiedy już założyli surduty i Adam otworzył drzwi, Juliusz podał mu dłoń na pożegnanie. A Garczyński wcisnął mu wtedy dyskretnie w tę dłoń karteczkę. Juliusza zmroziło. Zrozumiał, że liścik ma być tajemnicą przed Adamem, więc prędko schował ją do kieszeni płaszcza.
-Do zobaczenia- mruknął jeszcze Słowacki i wyszli.
Juliusz zmierzał już w stronę drzwi kamienicy pani Pattey.
-A może wejdę z tobą na górę, co?- Adam wymruczał mu w ucho.
-Nie.
-Dlaczego?- spytał wyraźnie zawiedziony Litwin i chwycił Juliusza za dłoń, ukrytą pod czarną rękawiczką.
-Pani Pattey zacznie coś podejrzewać. Do widzenia, panie Mickiewicz...- Juliusz był zbyt ciekaw, co Stefan mu napisał. Chciał jak najszybciej dostać się do pokoju i ów liścik przeczytać.
-Ale ja mam taką ochotę...- dodał Adam. Zabrzmiał jak dziecko, któremu odmawia się leguminy.
-Do widzenia!- odpowiedział Juliusz raz jeszcze, wyrwał dłoń z uścisku i podszedł do drzwi.
-Oj, Słowacki!- warknął Mickiewicz, a Julek zaśmiał się krótko. Adam skłonił się teatralnie i posłał mu oczko. Ukrainiec dotarł do swojego pokoju ii wyjął z kieszeni kartkę. Szybko zrzucił surdut, rękawiczki i nawet nie przejął się tym, by rzeczy pochować do szaf. Od razu zaczął czytać.
Panie Słowacki,
Nie będę udawał, że o niczym nie wiem, choć tego życzył sobie Adam. Nie będę też krył płynącego z tego tytułu niezadowolenia. Nie podoba mi się bowiem to, co ponoć łączy Pana z Adamem. Wiem jedno. Jeśli to się nie zmieni, to Pan mu zniszczy życie. Adam to mój serdeczny przyjaciel i jestem pewny, że udusi się w związku takim ja ten.
O ile TO można związkiem nazwać. Adam ma szansę na małżeństwo z panną Szymanowską i namówię go na to. Wtedy zachowa godność i dobre imię. Gdyby ktokolwiek dowiedział się, że Adam i Pan, jakiś marny, drugorzędny "poeta", wdaliście się w romans, to jego kariera byłaby skończona. Bo Pan raczej o karierze może jedynie marzyć. Niech Pan zostawi Adama w spokoju. Myślę, że mnie Pan zrozumiał. A list proszę spalić.
~S.G.
Juliuszowi zadrżały kolana. Upuścił list, a sam musiał usiąść na skraju łóżka z obawy przed omdleniem.
-On ma rację, Juliuszu- odezwał się znajomy głos za nim, ten sam, co wcześniej. Oszołomiony Słowacki spojrzał za siebie i oniemiał. Gość otoczony był jakąś... poświatą. Ciemna, mazista krew wypływała z dziury w jego klatce piersiowej. Podkrążone oczy świdrowały Juliusza. Słowacki zerwał się z łóżka na równe nogi. Przeszył go dreszcz. Nagle zrobiło się przerażająco zimno.
-Ludwik?- jęknął zlękniony poeta. Oczy zaszły mu łzami. Upadł na kolana i położył dłoń na sercu, które kłuło go niemiłosiernie.
-Ludwik...
Mara podeszła bliżej. Może nawet nie podeszła, a płynnie przesunęła się, unosząc nieco nad podłogą,w jego stronę, przynosząc kolejną falę chłodu. Duch Ludwika pochylił się nad klęczącym Słowackim.
-Ukochany...- mówił. Juliusz zapłakał jeszcze głośniej. Drżał na całym ciele.
-Nie płacz, Juliuszu... To nic złego.
-Ludwiku, błagam...Wybacz mi...
-Kocham cię. Nawet teraz.
-Boli- syknął Słowacki, zaciskając dłoń na materiale koszuli.
-Nigdy nie opuszczę ziemi, wiesz o tym? Muszę cię pilnować. Muszę chronić.
Juliusz nie odważył się spojrzeć w górę na zjawę. Zacisnął powieki. Nie miał pojęcia, czy to dzieje się naprawdę, czy to faktycznie duch zmarłego Spitznagela stał przed nim teraz...
-Zginąłem dla ciebie i dla ciebie pojawiłem się tutaj- ciągnął Ludwik. Jego słowa odbijały się złowieszczym echem w głowie Słowackiego.
-Już nigdy się mnie nie pozbędziesz. Ani mojej miłości.
-Przepraszam cię, przepraszam...-łkał Słowacki.
-Pan Garczyński ma rację, rozumiesz?
Słowacki nie odpowiadał.
-Nie powinieneś zadawać się z tym... Litewskim bardem. Mickiewicz na ciebie nie zasługuje, nigdy nie zasługiwał.
-Błagam, nie mów tak- Słowacki wreszcie spojrzał na swojego dawnego przyjaciela. Spotkał się z jego troskliwym wzrokiem.
-Jeśli chcesz, bym wybaczył ci twą obojętność...- zagrzmiał Spitznagel.- Zapomnisz o Adamie Mickiewiczu.
-N...nie...
-Dla twojego dobra, Juliuszu- dodał Ludwik.- Odkupisz swoje winy tylko w ten sposób. Mickiewicz już raz nas rozdzielił, drugi raz tego nie zrobi. I tak by cię skrzywdził. Ranił cię w przeszłości, czemu miałby się zmienić.
-Nie, Ludwiku..
-Zapomnij o Mickiewiczu- powtórzył stanowczo duch. Słowacki zerknął na list od Stefana, który leżał na podłodze, tuż obok jego zgiętych kolan. Kochał Adama. Bardzo. Ale słowa Garczyńskiego zawierały ziarno prawdy. Mickiewicz był znany, a miał szansę na jeszcze większy rozgłos. Mógł mieć jeszcze dzieci. Rodzinę. A to, co łączyło go ze Słowackim, było zakazane. Może gdyby żyli w innych czasach... Słowacki czuł, że jest przyczyną samobójstwa Ludwika. Zranił go i zdał sobie z tego sprawę zbyt późno, kiedy Spitznagel podjął już decyzję o przedziurawieniu sobie serca. Słowacki podjął decyzję, że musi uczynić, to, co właściwe.
-Juliuszu, zrobisz to dla mnie? Zrezygnujesz z Mickiewicza?
-Tak- szepnął, czując jak szczęście wypływa z niego wraz ze łzami. Ciarki przebiegły mu wzdłuż kręgosłupa.
-Przysięgasz?- huczał Ludwik.
-Przysięgam.