11
Adam, ubrany w same spodnie, stał przy otwartym oknie i palił fajkę. Zawsze miał ją przy sobie, zwykle w kieszeni surduta. Zaciągnął się i zerknął w tył przez ramię. Juliusz siedział teraz na skraju swojego łóżka, ubrany w zbyt dużą dla niego koszulę Mickiewicza i kiwał się na boki.
-Zapalisz?- zaproponował Adam.
-Nie, dziękuję.
Litwin dostrzegł kartkę na podłodze, więc podniósł ją, tym razem nie zagłębiając się w treść dramatu Juliusza i odłożył na biurko. Nagle parsknął śmiechem. Ukrainiec obrzucił go podejrzliwym spojrzeniem.
-Przepraszam, ja... Wyobraziłem sobie, jak twój ojczym nakrywa nas w łóżku. Niechybnie by mnie zabił, gdyby się dowiedział...
-A więc to była zemsta?
-Ależ nie, oczywiście, że nie- zapewniał Adam, kreśląc rękami krzyżyki w powietrzu. Usiadł obok Słowackiego i obejrzał chłopaka z góry na dół.
-Czemu ciągle mnie o to podejrzewasz? Wciąż czujesz się przy mnie niepewnie?- dopytywał, ale Juliusz nie zdobył się na racjonalną odpowiedź i dyplomatycznie przemilczał temat. Mickiewiczowi to nie przeszkodziło w upewnieniu się w swoich podejrzeniach, bo milczenie Juliusza było nad wyraz wymowne.
-To wspaniale, że założyłeś moją koszulę.
-Czemuż to?
-Bo będzie teraz tobą pachniała- burknął Mickiewicz i pocałował go w czoło.- Już późno. Pójdę do siebie.
-N...nie.
Zdziwiony Litwin odsunął się nieco, by móc przyjrzeć się wyrazowi twarzy młodszego kolegi po piórze.
-Możesz zostać?
-Na noc?- głupio zagadnął Adam, choć wiedział, jak brzmiała odpowiedź. Juliusz skinął głową na znak potwierdzenia.
-A pani Pattey?
Jej nazwisko uderzyło Słowackiego jak obuch. Zupełnie zapomniał, że nie wolno im afiszować się ze swoimi bliskimi kontaktami... Szczególnie przy tak nieobliczalnej kobiecie.
-Chociaż...kiedy ostatnio spędziłem tu noc, pijany i pewno hałaśliwy, nie zwróciła mi uwagi. Czemu teraz miałoby być inaczej?- zrobił przerwę, by zaciągnąć się.- Zostanę.
Juliusz z ulgą uśmiechnął się i zarzucił starszemu mężczyźnie ręce na ramiona. Wtulił się w niego, oczekując odwzajemnienia uścisku, który nadszedł zaskakująco prędko. Słowacki nie chciał być teraz sam. Tak wiele złych myśli zaatakowało go w niespełna kilka sekund. Myśli na kształt świadomości tego, że coś złego wisi w powietrzu.
Nadeszła noc.
-Juliuszu, idź do medyka.
-Nie ma mowy.
Adam westchnął z rezygnacją, ale zaraz potem ponowił.
-Mogę zadać ci intymne pytanie?
-Czemu nie.
-Nie będę pytał o kobiety, bo nie mam pojęcia, w jaki sposób w ogóle o nich myślisz, ale... Nie jestem twoim pierwszym mężczyzną, prawda?
Słowacki głośno przełknął ślinę. Milczał. Zacisnął usta w wąską linijkę, by przypadkiem nie wypuścić jakiegoś słówka. Mickiewicz pamiętał, jak Juliusz wspomniał o niejakim Ludwiku, kiedy był pod wpływem opium, podczas ich pierwszej, wspólnej nocy w hotelowym pokoju. Juliusz wtulił się głębiej w szyję Mickiewicza. Ukłuło go w sercu, zupełnie tak jak wtedy...
-Prawda- potwierdził wreszcie.
-Kochałeś go?
Juliusz ponownie zwlekał z odpowiedzią, bo trudno było mu wspominać tamte czasy.
-Bardzo...- wyszeptał.
-Powiesz mi, kto to?- drążył Litwin.
-Ludwik Spitznagel- wypalił Słowacki.- Był moim kolegą ze szkoły, dwa lata ode mnie starszym.
Adam uniósł brew. Oczywiście jego imię już słyszał, ale ku jego zdziwieniu i nazwisko wydało się znajome.
-Utrzymujesz z nim kontakt?
-Ludwik nie żyje. Zmarł w 1827.
Zaraz po słowach Juliusza, Adam zdrętwiał. Nie miał pojęcia, co mówić w podobnych sytuacjach, choć powinien wiedzieć, z racji wykonywanego zawodu. Nie znalazł w głowie odpowiednich słów. Czuł, że zabodło Juliusza wspomnienie dawnego kochanka... Który zapewne był dlań niesamowicie ważny. Ciekawość sama uchyliła Mickiewiczowi usta po raz kolejny.
-Jak zginął?
-Strzelił sobie w serce...- cichy głos Słowackiego się łamał. Mickiewicz mógł jedynie przysunąć go bliżej siebie, by dodać otuchy. Korciło go, by pytać dalej. W końcu Juliusz wymówił imię Spitznagela podczas seksu, więc musiał szukać go usilnie we wspomnieniach. Ale to nazwisko... Adam mógłby przysiąc, że słyszał je w przeszłości nie raz.
-Ludwik... Spitznagel...-wymówił na głos, jakby to miało pomóc w jego zlokalizowaniu.- Wiesz, mam dziwne wrażenie, że już kiedyś...
-Adamie- przerwał mu stanowczym głosem, kiedy podniósł się na łokciu.- Błagam. Błagam... Nie rozmawiajmy o nim już nigdy więcej.
-Jak sobie życzysz- powiedział, trochę od niechcenia, co nie było jego zamiarem. Słowacki przygryzł wargę. Doskonale znał ten ton. Mickiewicz raczył go nim dosyć często, kiedy widywał się z jego rodzicami. Na ogół Litwin był wtedy serdeczny i miły, ale w stosunku do kilkunastoletniego wówczas Julka bywał raczej oschły. Trzymał go na dystans. Do teraz. Juliusz opuścił łokieć i znowu się położył, teraz plecami do starszego poety. Adam za to zwrócił głowę w jego stronę, zdziwiony tym gestem. Dokładnie przestudiował wygląd ciemnych, falowanych włosów młodego chłopaka. Potem jego oczy ześlizgnęły się na smukłą szyję Juliusza. Mickiewiczowi przypomniały się te wszystkie podania o wampirach, które zdołał już przeczytać. Był przekonany, że taka Juliuszowa szyja, piękna i blada, byłaby dla ów wampirów łakomym kąskiem. Adam sam uczuł, że z przyjemnością mógłby się w nią wgryźć i wsłuchać w pojękiwania Słowackiego, wdychać jego słodką woń... Ale nie chciał tego robić teraz, kiedy Słowacki był w tak dziwnym, melancholijnym stanie. Na granicy snu i świadomości, myślący o Ludwiku, przygnębiony...
To nie był odpowiedni moment na wygłupy. Litwin przyznał w głowie, że Juliusz jest o wiele bardziej skomplikowany, niż mu się zdało wcześniej, ale raczej nie stanowiło to problemu. Adam już wiedział, że duszyczka Juliusza to otchłań, w której zatonął na wieki. Mimo szybkiego tempa, Mickiewicz wsiąkł w uczucie, jakie do młodszego poety żywił po same uszy i nie chciał tego zmieniać. A nawet pragnął, by Juliusz okazał się ostatnią tak wielce ważną osobą w jego życiu. By nawet nie było czasu po nim. Albo Juliusz albo śmierć. Adam się nie bawił. Adam się nie mścił. Adam czuł i to intensywnie. Niczego nie udawał. Chciał jedynie posiąść Juliusza, jego ciało i duszę, słowa i myśli, jego tchnienie, serce, głos... Pożądał tylko Słowackiego i gdyby to było możliwe, wykrzyczałby to całemu światu. Wrzeszczałby, że Juliusz należy do niego i nikt inny nie ma prawa go tknąć, ba! Nawet o nim myśleć! Adam i Juliusz, Juliusz i Adam. Nie było szans, by coś między nimi poszło nie tak. Bo niby co mogło się stać?
Wraz z pojawieniem się pierwszych słonecznych promieni, zniknął Mickiewicz. Pożegnał Juliusza pocałunkiem w skroń i przypomniał, że w południe idą do pana Stefana Garczyńskiego. Słowacki czuł się fatalnie. Kaszlał jak szalony. Niemal zdarł gardło. Zanosił się suchym kaszlem, trząsł, opadł na szafę, by się podeprzeć i uchronić od upadku lub utraty równowagi. Ledwo się opanował. Kaszel minął. Często miewał podobne napady. Cieszył się jedynie, że Adam nie był ich świadkiem, bo znów zacząłby mówić o lekarzach. Jego wzrok utkwił w plamie atramentu na dywanie. Potem płynnie przesunął się na stertę papieru na sekretarzyku. Podszedł bliżej i uporządkował kartki. Usiadł przy biurku, wydobył z szuflady rozpoczęty list do matki, by go dokończyć. Ale teraz nie mógł się skupić na niczym innym niż Ludwik. Dlatego i o nim, o tęsknocie za nim pisał do Salomei. Wspomnienia, nie po raz pierwszy, pochłonęły go jak grząskie bagna, błoto, którego chciałby się pozbyć, a które trawi go i wypluwa pozbawionego radości. Utonął w bagnie wspomnień, zagłębił się w cieniu tamtych dni...
Nie słyszał, że ktoś się zbliża. Zbyt wczuł się w lekturę.
-Znów "Ballady i romanse"?- zagadnął znajomy głos, a Juliusz podskoczył na krześle. Spojrzał za siebie.
-Ludwiku, czemu tak się skradasz?- spytał, odkładając tom Mickiewiczowskich poezji na bok. Straszy chłopak usiadł blisko Julka i uśmiechnął się, trochę smutno.
-To niezdrowe- stwierdził.
-Czytanie poezji?
-Nie- odparł Ludwik.- Rozpamiętywanie i obwinianie się.
Juliusz poczuł się dotknięty. Spuścił wzrok. Blondyn, siedzący obok, rozejrzał się. Byli sami w altanie, opatuleni ciepłym, wiosennym wiatrem i promieniami zastygłego wysoko na niebie słońca. Juliusz zadarł głowę i zamknął oczy. Uśmiechnął się. Wiedział, że jego uśmiech mocno działa na Ludwika. Spitznagel usilnie się teraz w niego wpatrywał.
-Jesteś piękny- powiedział, a potem musiał przełknąć ślinę. Z nerwów ściskał palce na materiale spodni.
-Dziękuję. To miłe, że tak sądzisz- odpowiedział Słowacki po odpowiednio długim namyśle, wciąż z zaciśniętymi powiekami.
-Juliuszu, mogę mieć do ciebie prośbę?
-Słucham.
-Nie myśl o nim nigdy więcej.
Powieki Słowackiego pofrunęły w górę.
-Miałeś się nie wtrącać.
-To nie jest wtrącanie się. Między tobą, a panem...Mickiewiczem...niczego nie ma. I nigdy nie będzie- nazwisko poety wymówił z nieukrywanym obrzydzeniem.
-Tego nie wiesz- warknął młodszy.- Jak tylko mój ojczym pogodzi się z Mickiewiczem, to znów będzie częstym gościem w naszym domu.
-Żyjesz marzeniami!- uniósł się Ludwik.- Masz szesnaście lat! Dla niego jesteś dzieckiem! A poza tym... on lubi kobiety.
-Równie dobrze może udawać.
-Błagam, Juliuszu... Sam nie wierzysz w to, co mówisz!
-Nie kocham cię- rzucił nagle Słowacki, przecinając nić wzburzenia Ludwika. Blondyn na moment uciekł przed jego wzrokiem.
-Wiem. Ale mojej miłości do ciebie starczy dla nas obu. Nie musisz mnie kochać.
Słowacki patrzył na starszego chłopaka z chłodną obojętnością.
-Wyobrażam sobie Mickiewicza, kiedy mnie posuwasz.
-Ja cię tak kocham... Zrobiłbym dla ciebie wszystko...Wszystko...Myślisz, że nie wiem, kogo sobie wyobrażasz podczas naszych schadzek? Oczywiście, że wiem! Mruczysz jego imię w łóżku...-Spitznagel musiał przerwać, bo głos mu się łamał.- Ale mógłbyś zrobić dla mnie choć jedną rzecz i nie mówić o tym... Nie wbijać kolejnego sztyletu... Daj mi choć złudzenie, że ty i ja moglibyśmy...
-Żyjesz marzeniami- przerwał mu Juliusz, używając jego własnych słów.
Słowacki kaszlnął. Przez wspomnienia zastygł z piórem nad listem do matki. Ocknął się wreszcie.
-Czemu byłem taki okrutny?- szepnął sam do siebie. Dotarło do niego, że kocha Ludwika, gdy dostał od niego pożegnalny list. Spitznagel pisał w nim, że nie może żyć, wiedząc, że osoba, którą kocha, uczucia nie odwzajemnia. Jeszcze raz zapewnił Juliusza o swojej miłości i obiecał, że zniknie z jego życia na dobre. Niedługo potem Słowacki dowiedział się, że Ludwik popełnił samobójstwo, strzelając sobie prosto w serce. A zrobił to, bo nie wiedział, że Juliusz odpisał na jego list i był już w drodze do mieszkania Ludwika. Mogli być razem, gdyby tylko Spitznagel przejrzał stertę zgromadzonych na jego biurku listów... Od tamtej pory Mickiewicz wzbudzał w Juliuszu przykre skojarzenia. Po pierwsze- przez wzmiankę o ojczymie Słowackiego w Dziadach, po drugie-przez śmierć Ludwika. Dlatego teraz Słowacki czuł się tak dziwnie. Zdobył to, czego tak pożądał. Był z Mickiewiczem.
Ale nie mógł się tym cieszyć, przez wzgląd na swoją przeszłość i błędy, które popełnił.
W południe, kiedy Adam znów pojawił się pod kamienicą pani Pattey, Juliusz zmusił się do uśmiechu.
-Ilu par rękawiczek jesteś posiadaczem?- zaśmiał się Adam, widząc dłonie odziane w piękne, eleganckie, czarne rękawiczki. Juliusz też na nie spojrzał.
-Mam ich dużo- odparł zdawkowo. Wsiedli do dorożki. Po chwili Litwin odezwał się ponownie.
-Wiem, że prosiłeś, bym nie poruszał tego tematu, ale uznałem, że powinieneś wiedzieć. Pan Spitznagel... Jego nazwisko wydało mi się znajome i już wiem, z jakiego powodu. Uczył mnie kiedyś języków, ale byłem opornym uczniem.
Słowacki wyciągnął szyję i złożył pocałunek na policzku Litwina.
-Faktycznie, Ludwik znał wiele języków. Jego największa pasja.
-Odniosłem wówczas inne wrażenie. Jego największą pasją byłeś ty, Mówił o tobie przy każdej sposobności. Nie wiem, jakim cudem mogło mi to umknąć- skwitował Mickiewicz. Juliusz odwrócił głowę, kryjąc przed Adamem łzy. Poczuł jego dłoń na swojej.
-Ale to już nie ważne- dodał starszy poeta. Słowacki tylko skinął głową.