10

Rozległo się pukanie do drzwi. Juliusz był w trakcie pisania listu do matki. Uniósł głowę znad kartki. Siedział bez ruchu i w kompletnym milczeniu. Znów stukot. Liczył na to, że ktokolwiek dobijał się do jego drzwi, zaraz zrezygnuje i sobie pójdzie. Ale ów ktoś zapukał ponownie i nieco głośniej. Słowacki kaszlnął i uchylił drzwi. Do środka wdarł się Mickiewicz, odpychając uchylone drzwi i stojącego za nimi Juliusza. 

-Co ty tu... Miałeś dziś już nie przychodzić- rzekł rozgoryczony Ukrainiec. Adam zrzucił z siebie surdut.

-Ale przyszedłem. Martwiłem się.

-O mnie?

-To cię tak dziwi, Juliuszu?- spytał Adam, przyglądając się kartkom, które spoczywały na biurku. Przerzucił kilka stronic i nie mógł się powstrzymać przed przeczytaniem kilku wersów półgłosem:

-''Ja wam zapał poety na nici rozprzędę,

Wy śmiejcie się z zapału mego towarzysza...

Kto on? do tureckiego podobny derwisza;

Owe siedem lichtarzy jest to siedem grodów,

Stoi wśród siedmiu złotem nalanych narodów

Wygnaniec.-A włos czarny w siwość mu zamienia

Nie wiek, ale zgryzota...W oczach blask natchnienia,

W ręku gwiazdy...to myśli, z których jasność dniowa;

Miecz w ustach obosieczny, jest to sztylet słowa,

Którym zabija ludzi głupich...albo wrogów.''... Co...Juliuszu, potrafisz mi wytłumaczyć, co to jest?

Słowacki milczał. Wbił wzrok w podłogę.

-Chcesz zacząć... wojnę ze mną?- zaskoczony Adam przerzucił kilka kolejnych kartek. Drżał ze złości. Trzęsącymi dłońmi uniósł jedną ze stron i znów przeczytał, tym razem bezgłośnie.

-K...Kordian?- wydusił, odnalazłszy stronę tytułową. Juliusz podszedł do biurka, wygrzebał ze stosu papieru pisany wcześniej list do matki i włożył go do szuflady.

-Ty napisałeś o moim ojczymie, więc chyba ja mogę o tobie- mruknął cicho, jak gdyby nigdy nic. Nieśmiało zadarł głowę, by odnaleźć jasne i gniewne oczy Mickiewicza wpatrzone w niego.

-Czyli chcesz wejść ze mną w jakąś... cholerną polemikę?!- wyrzucał z siebie wciąż wzburzony Adam. Krzyczenie na Juliusza przychodziła mu z niemałym trudem. W końcu darzył go uczuciem, czymkolwiek ono było. Wcale nie chciał kłótni, ale instynktownie się bronił. Nie podobało mu się, że ktoś ośmiesza go za pomocą poezji. Tych parę przykrych słów na swój temat były ostatnim, czego się spodziewał, czytając jakikolwiek utwór Juliusza. Mickiewicz zacisnął powieki i wziął bardzo głęboki, dziwnie ciężki oddech. Serce mu dramatycznie przyspieszyło. Adam od zawsze był człowiekiem impulsywnym, ale teraz z całych sił starał się tę swoją cechę jakoś powściągnąć. Juliusz przyglądał się spokojnie swojemu towarzyszowi.



-To twoja odpowiedź na Dziady ?

-Tylko ich trzecią część- wyjaśnił Słowacki. Adam parsknął.

-Cóż z tego, Juliuszu, że tylko trzecią! - warczał rozjuszony Litwin.- Wiesz doskonale, że... nie będę mógł tego tak zostawić. Będę musiał odpowiedzieć. Jakoś skomentować. Odeprzeć twój atak na mnie...

-Straszysz mnie?- Słowacki podszedł o krok, unosząc dumnie głowę, by patrzeć starszemu poecie w oczy.

-Nie. Pragnę się jedynie upewnić, że wiesz, co wyprawiasz.

-Niczego złego nie napisałem- stwierdził nagle Juliusz. Drugi poeta wywrócił oczami.

-Skoro tak sądzisz- powiedział, wyraźnie zobojętniały. Postanowił odpuścić. Naprawdę nie miał teraz ochoty na waśnie, w dodatku ze Słowackim.

-Lepiej powiedz mi- zaczął, zmieniając temat.-Dlaczego tak naprawdę postanowiłeś wrócić tutaj, zamiast zjeść ze mną ?

-Mówiłem już- Juliusz uniósł dłonie, jakby wołał o pomoc do nieba.Odwrócił się od Adama i przeszedł kilka kroków, a potem oparł się o fotel. Mickiewicz patrzył na niego jak zahipnotyzowany. Zlustrował go z góry do dołu. Juliusz drżał, co oczywiście nie uszło uwadze Litwina. Jego ciemne loki były w nieładzie, ale Słowacki uroczo tak wyglądał. Opierał się o fotel w taki sposób, że jego łopatki przysunęły się do siebie i wystawały spod materiału koszuli. Rozległ się dźwięk kaszlu, który wybudził Adama z letargu. Mickiewicz wzdrygnął się i podszedł do niego ostrożnie. Przypominał myśliwego, który skrada się do sarny, by jej nie spłoszyć. Położył mu dłoń na plecach. Juliusz zadrżał pod tym dotykiem.

-Powiedz mi, jakie demony niepokoją twoją duszę- prosił Adam.

-Tylko jeden!- zdenerwowany Słowacki odepchnął jego rękę.

-Co takiego zrobiłem.

-W tym tkwi problem, Adamie! Nie wiem, co!

-Proszę, uspokój się.

Juliusz płakał. Wodził wzrokiem po pokoju, jakby zapomniał, gdzie się znajduje.

-Tyle lat myślałem, że nienawidzisz mnie... i mojej rodziny... A teraz zjawiasz się, po tym, jak wykorzystałeś bestialsko śmierć mojego ojczyma do napisania dramatu... i spędzamy ze sobą noc. Z której niewiele pamiętam, bo... dałeś mi... Ach, jak absurdalnie to brzmi...-Juliusz zrobił pauzę, by odetchnąć.- Opium. Tak długo myślałem, że już nigdy nie porozmawiam z tobą jak z przyjacielem. A bardzo tego chciałem. Tylko kiedy umieściłeś... Mojego ojczyma... W Dziadach... To ja już nie chciałem cię znać.

-Wybacz, ale wciąż nie wiem, w czym problem.

-Chodzi mi o to -jęknął przez łzy Juliusz.- Że nie mam pewności, czy naprawdę coś do mnie czujesz. Czy może to twoja kolejna zachcianka. Kiedyś nienawidziłeś, teraz darzysz sympatią. Bawisz się mną. Albo chcesz zranić każdego z mojej rodziny. Zacząłeś od doktora Bécu, teraz przyszedł czas na mnie.



Mickiewicz wciągnął głośno powietrze przez nos. Dłonią przeczesał swoje ciemne włosy.

-Juliuszu- zaczął, tonem prawie belferskim. -Gdyby to była tylko fanaberia, nie traciłbym na ciebie tyle czasu. Po jednej nocy dałbym ci spokój, uwierz. Niby po co miałbym to ciągnąć?

Kaszel Słowackiego mu przerwał.

-Błagam, odwiedź lekarza w najbliższym czasie.

-A ja błagam, byś przestał na to nalegać- rzucił Juliusz. Adam pokiwał tylko głową. Zaczął powoli iść w stronę Słowackiego. Juliusz natomiast odsuwał się od niego niepewnie, aż w końcu uderzył biodrami o sekretarzyk, na którym niezmiennie leżały kolejne strony Kordiana. Adam podszedł jeszcze bliżej, tak, że Słowacki poczuł jego oddech na swojej twarzy.



I było to zaskakująco miłe uczucie. Serce Juliusza chciało wyrwać się z klatki żeber. Drżały mu nogi. To niesamowite, pomyślał, co Mickiewicz potrafi uczynić samym swoim oddechem. Litwin uniósł dłoń i delikatnie odgarnął kosmyk loków z twarzy Juliusza. Czuł pod palcami aksamitną skórę Słowackiego, teraz chłodną ze strachu. Pochylił się, a Juliusz analogicznie odchylił się w tył. Aż musiał podeprzeć się dłońmi o blat sekretarzyka. Mickiewicz zbliżył wargi do ucha Juliusza i począł szeptać, muskając jego skórę.

-"Jak w chmurkę wsiąka barwa słonecznego błysku,

Którą cienie wieczora nie bez trudu znoszą,

Tak twój uśmiech anielski najczystszą rozkoszą

Napawa myśli chmurne i duszę w uścisku;

A po twoim spojrzeniu pozostaje żywa

Boska światłość i długo w sercu się rozpływa".

Juliusz od razu poznał, że to cytat z wiersza Byrona. Nagle zrobiło mu się duszno. Głos Mickiewicza, taki ciepły i cudownie ochrypły... Jego słodkie wargi szepczące wersety poezji Byrona... I jego ciało, napierające na drżącego z emocji Słowackiego... Wszystko szumiało i wirowało wokół niego. Juliusz zapomniał, jak się oddycha. Mickiewicz położył dłonie na biodrach młodszego mężczyzny i jednym szarpnięciem posadził go na sekretarzyku, strącając tym samym kilka kartek na podłogę. Bardzo powoli rozpiął dwa pierwsze guziki w koszuli Juliusza i złożył mu na szyi pocałunek.

-Adamie...- jęknął Słowacki, ale Mickiewicz położył palec na jego ustach, uciszając go.

-Ani słowa- rozkazał Litwin. Juliusz posłuchał i nie dokończył tego, co chciał powiedzieć. Mickiewicz wyprostował się, zdjął z siebie koszulę i odrzucił. Potem rozebrał milczącego Juliusza. Ukrainiec bezwiednie musnął palcami tors starszego poety, a potem położył na nim obie dłonie i obserwował, jak unoszą się i opadają z każdym oddechem Mickiewicza. Adam w tym czasie wyjął pasek i opuścił spodnie w dół. Przyciągnął Słowackiego mało delikatnie, trzymając go za biodra.

Juliusz przerzucił dłonie z torsu na kark poety. Ścisnął palce na barkach Litwina, kiedy poczuł, jak ten wsuwa się w niego. Wtulił głowę w łuk szyi Adama i zamknął powieki. Litwin poruszał się powoli i delikatnie. Zrozumiał swój błąd z ich wspólnej przygody po narkotykach. Tym razem chciał, by Juliusz czuł się lepiej i by to zapamiętał. Słowacki otworzył oczy i podciągnął się nieco na szyi starszego mężczyzny.

-Tak dobrze?

-Tak- jęknął szybko Juliusz w odpowiedzi. Adam nieco zwiększył tempo. Słowacki wydał z siebie dźwięk na wpół płaczliwy, na wpół rozkoszny. Opuścił jedną dłoń i podparł się o blat biurka. Ścisnął kartki, pewno notatki do Kordiana albo Balladyny, która była we wczesnym stadium tworzenia. Zląkł się, bo to były jego jedyne zapiski.

-Ad...- tylko tyle dał radę wydukać, bo głos uwiązł mu w gardle. Mickiewicz ani na chwilę nie zwalniał, a jedynie zbliżał się bardziej, wchodząc głębiej w ciało młodszego wieszcza. Słowacki odrzucił głowę w tył, kiedy Adam pchnął mocniej. Litwin też musiał wesprzeć się dłonią. Słowackiego rozpaliło przedziwne uczucie, mrowienie w ustach. Poczuł nagle, że musi go pocałować, inaczej ujdzie z niego życie. Juliusz podciągnął się i złączył ich wargi. Mickiewicz gryzł, ale Słowacki pragnął tego, jak niczego innego na świecie.Wydychali powietrze nawzajem w swoje usta. Obaj pomrukiwali. Mickiewicz ponownie pchnął mocniej, aż z sekretarzyka spadł kałamarz, a atrament rozlał się na dywan.

-Ooo...o nie- jęknął Słowacki, gdy to zobaczył. Plama była ogromna i nie miał pojęcia, jak to wytłumaczy pani Pattey. Przestał zaprzątać sobie tym głowę, kiedy poczuł dłoń na swojej męskości, która przesuwała się w górę i w dół. Musiał przygryźć wargę. Wstrząsnął nim dreszcz. Zrobiło się jeszcze cieplej niż przed sekundą. Coś, jakieś przedziwne i świetne uczucie rozpierało go od środka, jakby zaraz miało go rozedrzeć na miliony kawałków. Chciało się wydostać przez usta, skórę, opuszki palców, przez wszystko. Słowacki dotarł do końca z krzykiem rozkoszy, a Mickiewicz zaraz po nim.



Młodszy poeta otworzył oczy dopiero, gdy poczuł, jak coś lepkiego spływa w dół po wewnętrznej stronie jego ud. Kiedy doszło do niego, że wie, co to jest, a na dodatek należy do Mickiewicza, uśmiechnął się. Spojrzał na nagie podbrzusze Adama, na którym i sam zostawił swoje nasienie. Potem, kiedy zdołał odzyskać oddech, zerknął na twarz Litwina. Adam dyszał jeszcze, a po skroniach spływały mu krople potu. Oczy miał rozbiegane, tkwił w nich dogasający ogień.

-Rozlaliśmy atrament...-mruknął Mickiewicz.
















Popularne posty

1